Jak Wam mijają wakacje?
Ja się nie nudzę. Ledwo co wróciłam z
turnusu rehabilitacyjnego, to zaraz zostałam porwana i wywieziona na
rodzinny wypad. Byliśmy na objazdowej wycieczce po Czechach i Słowacji.
Brzmi może mało atrakcyjnie, bo przecież lato zwykle kojarzy się z
wyjazdami nad morze, a tam, na południu raczej tylko góry. A ja przecież
jeżdżę na wózku. No, jak to możliwe, że wybraliśmy się w te dalekie od morskich wybrzeży krainy? Wygodniej by było poleżeć gdzieś na
plaży. A i owszem. Może i wygodniej, ale wtedy nie doświadczyła bym tylu
wrażeń. Dodam, że nie było lekko. Wszyscy nie raz stękaliśmy że
zmęczenia, ale to był chyba najlepszy moment na taką eskapadę. Stale
przybieram na wadze, rosnę i rosnę. Coraz trudniej jest koło mnie coś
zrobić. A do pomocy się zbytnio nie garnę. Jak wiecie nie widzę, nie
używam rąk, nie chodzę i najgorsze, że wciąż niezbyt dobrze trzymam
pion. Trzeba mnie wsadzić do wózka i wyjąć z niego. No i oczywiście
pchać. Nierzadko pod górę. Że o jeździe w foteliku samochodowym na dłuższe trasy nie wspomnę, bo to
osobny temat. No więc, pomijając fakt, że niebawem czeka mnie operacja
biodra, a po niej nie wiadomo, jak będzie (mam nadzieję, że dobrze), z
każdymi kolejnymi wakacjami będzie coraz trudniej. Wtedy pozostanie mi
(dla mnie niezbyt ciekawa) atrakcja w postaci leżenia na plaży. Póki
więc jeszcze rodzice mają siłę (i ochotę), to zdecydowaliśmy się na taki
objazdowy trip. Było bardzo fajnie. To nic, że daleko od morza. Ja i
tak, ze względu na wciąż nie zagojoną ranę na brzuszku, nie mogę się
kąpać w takich miejscach. Mimo wszystko, rodzinka znalazła sobie miejsce do
wodnych szaleństw. Na Słowacji, wśród gór cały dzień wszyscy pluskali
się w najlepsze na wielkim kompleksie basenowym. Pogoda dopisała, więc i
ja się poopalałam. Zabawy trwały długo. Po południu, jak to w górach,
naszły chmury i czas było się zwijać. Baaardzo żałuję, że nie mogłam
pomoczyć kuperka, bo uwielbiam się pluskać. Szczególnie w ciepłej
wodzie, której tam w basenach było pod dostatkiem. Cóż zrobić, siła
wyższa. Niestety. Rodzice woleli nie narażać mnie na dodatkowe atrakcje w
postaci zwiedzania słowackich szpitali. Nasze karty EKUZ nienaruszone
wróciły z nami spokojnie do domu.
Oprócz kąpieli były też oczywiście
wędrówki po górach. I to nie tylko takie sobie spacerki. Postawiłam koła
na naprawdę nie małej wysokości. Oglądałam szczyty drzew i byłam na
wycieczce w chmurach. Zwiedzaliśmy również super fajne safari zoo.
Były też knedliki, rohliki, halouszki i zmrzliny, czy jak je tam zwą.
Ja z zagranicznych smakołyków jadłam tylko Hamanki, takie czeskie obiadki dla
dzieci w słoiczkach o różnych ciekawych, dużo mniej marchewkowych, niż u
nas smakach. Na koniec zahaczyliśmy jeszcze o Zalew Czorsztyński, a potem
z deszczowej Rabki-Zdrój ruszyliśmy na zachód.
A teraz gwóźdź wakacyjnego
programu. Zapnijcie pasy. Będzie jazda!
Pod samym domem, po
przejechaniu w sumie ponad tysiąc trzysta kilometrów, zdarzyło się coś
strasznego. Kto zagląda na mojego FB, ten już wie co. Otóż przy
wyciąganiu mnie z fotelika samochodowego tatko zahaczył moją dyndającą
po niedawnym karmieniu rurkę i wyrwał mi ją z brzucha. Ojjjj, jak
krzyczałam! Z dziurki zaczęła wydostawać się jeszcze treść żołądka. Coś
strasznego! Rodzice w szoku. Szybko zabezpieczyliśmy ranę, po czym tata w
wielkim strachu a mama z wizją kolejnego pobytu w szpitalu, spakowaliśmy
podręczną walizeczkę i kierunek: Wrocław - chirurgia. Tam, na poczekalni było też
niezłe napięcie. Wciąż dochodzili mówi pacjenci. W pół godziny naszło
się pięcioro poszkodowanych. Były to głównie poobijane dzieci - licząc
ze mną - trzy małe dziewczynki, jeden chłopiec i ranny w wypadku
autobusu mężczyzna. Chirurdzy się nie nudzą. Na szczęście, mają oni zimną krew i
wszystko poszło sprawnie. Byłam trzecia w kolejce, więc widziałam, jak
dawali radę. Ze mną też poradzili sobie szybko. Pan doktor założył mi
awaryjnie cewnik Foleya, dostałam czopek przeciwbólowy, zalecenie
wymiany go na gastrostomię w poradni żywienia i po sprawie. A może w
niedzielę około 20.30 słyszeliście jakiś huk? To mamie spadł kamień z
serca, kiedy okazało się, że wracamy do domu. Niezła akcja na
zakończenie wycieczki, co? Było dużo strachu, bólu i trochę łez, ale już
po wszystkim. W środę pojechałam na założenie nowej rurki i wszystko
jest już dobrze. Łudzę się, że może z tą nową gastrostomią z balonikiem w
środku (wcześniej miałam PEGa z talerzykiem), jakoś zabliźni się wreszcie moja wokół dziurki wciąż nie zagojona ziarnina. Sami widzicie, że u
mnie zawsze coś się dzieje. Naprawdę, na brak wrażeń w tym roku nie mogę
narzekać.
Przede mną jeszcze kilka szpitalnych atrakcji. Trzymajcie kciuki, żebym miała siły na to wszystko. Kto
jeszcze tego nie zrobił, zapraszam do polubienia mojej strony na
Facebooku. Tam na bieżąco możecie śledzić najnowsze newsy. Trzymajcie
się zdrowo i bezwypadkowo!
Paaa!