Witamy!

Oto blog Hani.
Chcielibyśmy przedstawić na nim historię życia naszej małej Hanki-niespodzianki.
Małej, bo Hana urodziła się jako wcześniak, z wagą zaledwie 750 gramów.
Wciąż jest mała. I tak już chyba zostanie.
Hania nie nawiązuje kontaktu wzrokowego, walczy z mózgowym porażeniem dziecięcym, padaczką i wieloma innymi konsekwencjami przedwczesnego pojawienia się na świecie.
Walczy dzielnie.
Zobacz, co u Hani i wokół niej.
Zapraszamy!
Mama i cała reszta

Szukaj na tym blogu

czwartek, 24 sierpnia 2017

Jak Wam mijają wakacje?
Ja się nie nudzę. Ledwo co wróciłam z turnusu rehabilitacyjnego, to zaraz zostałam porwana i wywieziona na rodzinny wypad. Byliśmy na objazdowej wycieczce po Czechach i Słowacji. Brzmi może mało atrakcyjnie, bo przecież lato zwykle kojarzy się z wyjazdami nad morze, a tam, na południu raczej tylko góry. A ja przecież jeżdżę na wózku. No, jak to możliwe, że wybraliśmy się w te dalekie od morskich wybrzeży krainy? Wygodniej by było poleżeć gdzieś na plaży. A i owszem. Może i wygodniej, ale wtedy nie doświadczyła bym tylu wrażeń. Dodam, że nie było lekko. Wszyscy nie raz stękaliśmy że zmęczenia, ale to był chyba najlepszy moment na taką eskapadę. Stale przybieram na wadze, rosnę i rosnę. Coraz trudniej jest koło mnie coś zrobić. A do pomocy się zbytnio nie garnę. Jak wiecie nie widzę, nie używam rąk, nie chodzę i najgorsze, że wciąż niezbyt dobrze trzymam pion. Trzeba mnie wsadzić do wózka i wyjąć z niego. No i oczywiście pchać. Nierzadko pod górę. Że o jeździe w foteliku samochodowym na dłuższe trasy nie wspomnę, bo to osobny temat. No więc, pomijając fakt, że niebawem czeka mnie operacja biodra, a po niej nie wiadomo, jak będzie (mam nadzieję, że dobrze), z każdymi kolejnymi wakacjami będzie coraz trudniej. Wtedy pozostanie mi (dla mnie niezbyt ciekawa) atrakcja w postaci leżenia na plaży. Póki więc jeszcze rodzice mają siłę (i ochotę), to zdecydowaliśmy się na taki objazdowy trip. Było bardzo fajnie. To nic, że daleko od morza. Ja i tak, ze względu na wciąż nie zagojoną ranę na brzuszku, nie mogę się kąpać w takich miejscach. Mimo wszystko, rodzinka znalazła sobie miejsce do wodnych szaleństw. Na Słowacji, wśród gór cały dzień wszyscy pluskali się w najlepsze na wielkim kompleksie basenowym. Pogoda dopisała, więc i ja się poopalałam. Zabawy trwały długo. Po południu, jak to w górach, naszły chmury i czas było się zwijać. Baaardzo żałuję, że nie mogłam pomoczyć kuperka, bo uwielbiam się pluskać. Szczególnie w ciepłej wodzie, której tam w basenach było pod dostatkiem. Cóż zrobić, siła wyższa. Niestety. Rodzice woleli nie narażać mnie na dodatkowe atrakcje w postaci zwiedzania słowackich szpitali. Nasze karty EKUZ nienaruszone wróciły z nami spokojnie do domu.
Oprócz kąpieli były też oczywiście wędrówki po górach. I to nie tylko takie sobie spacerki. Postawiłam koła na naprawdę nie małej wysokości. Oglądałam szczyty drzew i byłam na wycieczce w chmurach. Zwiedzaliśmy również super fajne safari zoo.
 
Były też knedliki, rohliki, halouszki i zmrzliny, czy jak je tam zwą. Ja z zagranicznych smakołyków jadłam tylko Hamanki, takie czeskie obiadki dla dzieci w słoiczkach o różnych ciekawych, dużo mniej marchewkowych, niż u nas smakach. Na koniec zahaczyliśmy jeszcze o Zalew Czorsztyński, a potem z deszczowej Rabki-Zdrój ruszyliśmy na zachód.
A teraz gwóźdź wakacyjnego programu. Zapnijcie pasy. Będzie jazda!
Pod samym domem, po przejechaniu w sumie ponad tysiąc trzysta kilometrów, zdarzyło się coś strasznego. Kto zagląda na mojego FB, ten już wie co. Otóż przy wyciąganiu mnie z fotelika samochodowego tatko zahaczył moją dyndającą po niedawnym karmieniu rurkę i wyrwał mi ją z brzucha. Ojjjj, jak krzyczałam! Z dziurki zaczęła wydostawać się jeszcze treść żołądka. Coś strasznego! Rodzice w szoku. Szybko zabezpieczyliśmy ranę, po czym tata w wielkim strachu a mama z wizją kolejnego pobytu w szpitalu, spakowaliśmy podręczną walizeczkę i kierunek: Wrocław - chirurgia. Tam, na poczekalni było też niezłe napięcie. Wciąż dochodzili mówi pacjenci. W pół godziny naszło się pięcioro poszkodowanych. Były to głównie poobijane dzieci - licząc ze mną - trzy małe dziewczynki, jeden chłopiec i ranny w wypadku autobusu mężczyzna. Chirurdzy się nie nudzą. Na szczęście, mają oni zimną krew i wszystko poszło sprawnie. Byłam trzecia w kolejce, więc widziałam, jak dawali radę. Ze mną też poradzili sobie szybko. Pan doktor założył mi awaryjnie cewnik Foleya, dostałam czopek przeciwbólowy, zalecenie wymiany go na gastrostomię w poradni żywienia i po sprawie. A może w niedzielę około 20.30 słyszeliście jakiś huk? To mamie spadł kamień z serca, kiedy okazało się, że wracamy do domu. Niezła akcja na zakończenie wycieczki, co? Było dużo strachu, bólu i trochę łez, ale już po wszystkim. W środę pojechałam na założenie nowej rurki i wszystko jest już dobrze. Łudzę się, że może z tą nową gastrostomią z balonikiem w środku (wcześniej miałam PEGa z talerzykiem), jakoś zabliźni się wreszcie moja wokół dziurki wciąż nie zagojona ziarnina. Sami widzicie, że u mnie zawsze coś się dzieje. Naprawdę, na brak wrażeń w tym roku nie mogę narzekać.
Przede mną jeszcze kilka szpitalnych atrakcji. Trzymajcie kciuki, żebym miała siły na to wszystko. Kto jeszcze tego nie zrobił, zapraszam do polubienia mojej strony na Facebooku. Tam na bieżąco możecie śledzić najnowsze newsy. Trzymajcie się zdrowo i bezwypadkowo!
Paaa!