Witamy!

Oto blog Hani.
Chcielibyśmy przedstawić na nim historię życia naszej małej Hanki-niespodzianki.
Małej, bo Hana urodziła się jako wcześniak, z wagą zaledwie 750 gramów.
Wciąż jest mała. I tak już chyba zostanie.
Hania nie nawiązuje kontaktu wzrokowego, walczy z mózgowym porażeniem dziecięcym, padaczką i wieloma innymi konsekwencjami przedwczesnego pojawienia się na świecie.
Walczy dzielnie.
Zobacz, co u Hani i wokół niej.
Zapraszamy!
Mama i cała reszta

Szukaj na tym blogu

środa, 30 października 2013

Bierzecie dofinansowanie na reha sprzęt? Bo ja tak. Właśnie dziś miałyśmy niespodziewaną, ledwie wczoraj zapowiedzią wizytę. Przyszły do nas dwie panie z PCPR-u, by sprawdzić, czy rzeczywiście mamy dofinansowany przez nich sprzęt. Interesowało je łóżko (XII 2012) oraz Thera Togs (V 2012). Okazuje się, że mamy obowiązek być w ich posiadaniu przez 5 lat! Póki co, jeszcze z nich korzystamy, choć kombinezon już jest na mnie trochę przymały. Łóżko będzie ze mną i będzie, więc spokojna głowa. Taka to była szybka wizyta. Były zdjęcia i protokoły. A potem panie pojechały do następnego dofinansowanego.
A jak pojechały, to my też w buty i w drogę. Mierzyłam dziś moje ortezy. Miałam nadzieję, że wrócę już z nimi do domu, ale okazało się, że moja stopka jest baaardzo filigranowa i trzeba je trochę zwęzić. Za chwilę jedno święto, po nim drugie i kolejna przymiarka (mam nadzieję, że ostatnia) dopiero po 11 X.
I takie to buty.
Przyszedł też do mnie śpiworek do Kimby, o którym niedawno pisałam. Fajny jest i na pewno mi trochę posłuży. Jeszcze raz dziękuję mojej czytelniczce za to, że się odezwała. Pozdrawiam ;-)


wtorek, 29 października 2013

Patrzcie, co się wczoraj działo na mym niebie:
Czyż to nie jest piękne?
...
Wróciłam do przedszkola. Moje panie czekały na mnie z utęsknieniem. A to dlatego, że kiedy mnie nie było, miały w zastępstwie inne dzieci. Juz jestem drogie "ciocie" ;-) i ruszam z kopyta!
Jutro w planach przymiarka ortez. Mam nadzieję, że wszystko będzie OK.

niedziela, 27 października 2013

Jesteśmy w domeczku!
...
A co się działo w ostatnie dni turnusowe? Pozwolę sobie cofnąć się nieco w czasie. Co to się działo?! Hit turnusu.
Ciotka logopedka nakarmiła mnie wędliną! Zjadłam cały plasterek baleronu, bez tłuszczyku. Rozdrobniła go i nawciskała mi do paszczy. Pomemlalam, o dziwo pogryzłam, a potem połknęłam. Co wyplułam, wciśnięto mi z powrotem. Mama robiła wielkie oczy. Dotąd zwykle dziamdziałam, dziamdziałam, a jak przyszło do połykania, to był szybki zwrot. Normalnie szok. Mama ma mi teraz nie odpuszczać i iść za ciosem. W piątek była powtórka z rozrywki -  jadłam kiełbaskę (plasterkach). Czy wam to smakuje? Bo mi średnio. Słone toto, jak czort. Muszę poprosić mamę, by przygotowała jakieś mięsko domowym sposobem. Myślę, że takie będzie mi bardziej smakowało. Wszyscy byliby bardzo szczęśliwi, gdybym zaczęła jeść, jak inne dzieci. Ja też chciałabym poznać nowe smaki. Ciekawe, jak nam pójdzie? Trzymajcie kciuki!
Dokarmianie baleronem :-)
A co się działo jeszcze?
Przyjdzie czas na podsumowanie. Teraz trzeba się zadomowić na nowo.

środa, 23 października 2013

Turnus leci, jak burza. Jeszcze parę dni i do domu. W sumie to jest fajnie. Rehabilitacja fajna, reszta też OK. Co prawda zasuwam ostro, ale ja to lubię. Plecki mi coraz lepiej trzymają głowę. Pływam codziennie z przyjemnością w basenie wraz z koleżanką Lilianką. Lila jest niemożliwa. Wczoraj całą kąpiel przespała pływając. Nadziwić się nie mogłyśmy. Tak naprawdę, to Lili jest w kiepskiej kondycji. Trzymamy za nią mocno kciuki, żeby nie dawała się swojej okropnej chorobie.
W wolnych chwilach spacerujemy i się gościmy wzajemnie, z innymi też. Jakoś leci. Co do pogody, to brak mi słów. Więc zamilknę. Ciii, żeby się ta złota jesień nie wypłoszyła. I niechby jeszcze trochę pobyła.
Lilianka wylądowała dziś rano w szpitalu. Dostała strasznego ataku epilepsji z gorączką 42° i zabrało ją pogotowie. Szkoda. Już nie zobaczę Lili, bo za chwilę koniec wczasów. Liluś, bądź dzielna!
Pogoda się załamała, a ja się jakoś trzymam.
Spacerowanko z Lilianką

poniedziałek, 21 października 2013

Ostatnia niedziela. Dzień wolny od zajęć. Teoretycznie, bo kilku terapeutów znika na weekendy i zdarzają się odróbki w zastępstwach. Miałam więc masaż oraz spacer po lesie na koniu. Poza tym było spokojnie. Posiłki były trochę później. Można było się nawet wysypać, ale mnie obudził głód o siódmej rano. Pojadłam i poszłyśmy wysłać maila do pewnej naszej czytelniczki, która ma w szafie używany śpiworek do Kimby i chce go nam odsprzedać. Będę więc miała prawdopodobnie oryginalny śpiwór. Bardzo się z tego cieszę, bo zanim mama by się wzięła za ten temat, to zima mogłaby zamienić się w lato. Żartuję. Już zaczęła szukać, żeby kupić jakiś niedrogi, gotowy śpiwór. A tu taka miła niespodzianka. Dziękuję za odzew.
Pogoda się klaruje i ciągnie nas w teren. Zwiedzamy okolicę i rozkoszujemy się złotą, naszą polską jesienią. Przyszła tu do nas i jest fajnie. A wieczorem, to nawet błyskało i raz grzmotnął pierun. Burza przeszła na szczęście bokiem, ale jak walnął, to aż się drzwi zatrzęsły. Dobrze, że nas ominęła. Dziś jest przepięknie. Jesień na całego i ciepło do tego! A nie mówiłam, że tak właśnie będzie? Wodnik szuwarek wie, co mówi :-)

piątek, 18 października 2013

Warunki są dobre. Pokój lux, łazienka fajna i grzeją podłogówką ostro. Trochę daleko od wszystkiego. To mamy zasługa, bo prosiła, żeby dali nam jakiś cichy kącik, więc mieszkamy na końcu korytarza, z dala od zgiełku. Mamy wyjście zarówno na korytarz, jak i na podwórko. Myślę, że latem taki układ jest super. Stołówka jest też daleko, ale warto tam zaglądać,  bo jeść dają smacznie.
Dzień zajęć zaczynam o ósmej kinezyterapią (to takie ćwiczenia ogólnie usprawniające). Pierwsze chwile spędziłam na dużej sali, z innymi dziećmi, ale skończyło się sam na sam, z ciocią Beatą w małej salce. I tak chyba zostanie. Dla mnie praca w towarzystwie, to nie robota. Hałas i płacz innych dzieci w chwili, gdy muszę pracować, nie pozwala mi się skupić i bardzo mnie denerwuje. Zaraz zaczynam ryczeć i to łzami, jak grochy. Zauważyłam, że wszystkie zajęcia są w grupach, najmniejszych - dwuosobowych, ale jednak. Ja wolę zajęcia indywidualne. Zobaczymy, czy i co da się z tym zrobić. Najbardziej zawiedziona jestem basenem. Tu mam grupę trzyosobową z krzyczącym z radości chłopcem. Mnie to nie cieszy i nie wiem, co z tym dalej zrobić, bo ja bardzo lubię basen i miałam nadzieję na fajne zajęcia w wodzie. Na konioterapii wraz z ciocią Sylwią dosiadam wałacha? Newtona. Mama nas prowadzi w kółko, jak w cyrku, aż się w głowie kręci. Byłyśmy też w terenie, w okolicznym lasku. Jesień jest tutaj piękna, żółto-pomarańczowa. Szkoda, że pogoda się zepsuła i nie da rady pospacerować. Mam jednak nadzieję, że wkrótce się to zmieni.
Wio koniku!
Dzieje się, jak zwykle sporo. Pracuję, jak nie przymierzając, te wałachy na padoku. Basen udało się przełożyć na inną godzinę i jest teraz znacznie przyjemniej oraz ciszej.
Poznałyśmy tutaj naszą cichą czytelniczkę Agnieszkę i jej córeczkę Lili. Zaczepiła nas na stołówce i mówi, że nas zna z bloga. Niezły cyrk. Pierwszy raz zdarza nam się coś takiego. Ciekawa sytuacja. No więc mamy już nowe, fajne koleżanki. Poza tym powoli poznajemy też innych. Tutaj jest dużo ludzi, którzy są tu już kolejny raz. Jedna mama mówiła, że jest tutaj po raz szósty. Ośrodek powstał niedawno, więc niezła częstotliwość. A tak na marginesie, ciekawe skąd ludzie biorą na to kasę? Czyżby z 1 %?
Powoli księgują nam właśnie zeszłoroczny procent. Nie mam jeszcze wszystkich wpłat, ale sukcesywnie moja sakiewka się napełnia. Dziękujemy wszystkim znajomym i nieznajomym za ten gest. Czekamy na zakończenie księgowania, by złożyć podziękowania z wyszczególnieniem urzędów skarbowych. W związku z ochroną danych osobowych, nie wiem, kto konkretnie przekazał mi swój procent, ale i tak baaardzo dziękuję.
Tobie, tobie i tobie - dziękuję!
Wczorajsza wieczerza w znajdującym się nieopodal pałacu

czwartek, 17 października 2013

Halo, tu Hanna dziewanna!
Turnus ruszył.
Droga zleciała, jak z bicza strzelił. W sumie jechaliśmy 3 godzinki. Po drodze mieliśmy przystanek na obiad u wujka Adaśka i cioci Zuzy. Dziękujemy!
Już jesteśmy na miejscu i stąd będziemy teraz nadawać. Jest tu Wi-Fi, ale nie u nas w pokoju. Trzeba było trochę poszukać zasięgu, ale udało się. Ogólnie z zasięgiem jest tu słabo. Z telefonem też mama musi latać na podwórko (tak jest przynajmniej z Plusem). Z tym Wi-Fi to mogli by coś poprawić, bo kiepsko tak biegać po ośrodku. Jak jest potrzeba to znajdujemy wolną chwilę, zasięg i nadajemy. Nieczęsto, ale damy znać, jak nam tu jest.
Tak mieszkamy:
Nasz pokoik - wejście od strony korytarza (jest też wyjście na podwórko)
Łazienka
I mój plan zajęć:
Do tego, co powyżej mam jeszcze o 11-tej zamrażanie kopytek ciekłym azotem, dogoterapię i popołudniowe wspólne z innymi dziećmi zabawy (nieobowiązkowe).
To tyle na dziś. Niebawem nazbieramy fotek, to zobaczycie, jak ćwiczę.
:-D

piątek, 11 października 2013

Wczoraj byłam na ognisku. Zorganizowali nam je w przedszkolu. Pogoda była super. A jabłuszko pieczone na ognisku bardzo mi smakowało. Trochę szkoda, że jadę na turnus, bo będę miała przerwę w przedszkolu, a bardzo lubię tam chodzić. Jest już nowa pani i w sumie, to mam na tę chwilę trzy miłe, nowe ciocie Jestem bardzo dobrze zaopiekowana. W tym przedszkolu to czuję się trochę, jak na turnusie stacjonarnym. Cały czas mam zajęcia. Tyle, że wracam do domu i śpię w swoim łóżeczku. Przede mną turnus wyjazdowy. Trochę się cieszę, a trochę obawiam się tego, co mi tam zaproponują. Wiem, że lekko nie będzie, ale będę się starała dać z siebie jak najwięcej. To dzięki Waszym wpłatom mogę pozwolić sobie na ten wyjazd. Mam jeszcze parę złotych z zeszłorocznego procenta. Dziękuję ponownie wszystkim, którzy dołożyli coś do mojego subkonta. Niebawem nowy okres rozliczeniowy. Pamiętajcie o mnie ;-) Pamiętajcie, że zawsze możecie komuś pomóc. To naprawdę nie jest trudne, a wartość takiego gestu jest nieoceniona.
Dziękuję!

czwartek, 10 października 2013

Już wiem, że niestety ortez przed wyjazdem nie będę miała. Ni dy rydy. Szkoda. Mam już ustalony termin po powrocie na przymiarkę i ewentualne poprawki. Tak to wygląda.
Niebawem wyruszamy w świat. Mama już zniosła ze strychu walizę i zaczyna nas pakować. Oj, co to się będzie działo?! To dopiero jest ambaras - dwie baby do jednej walizki naraz. Jakoś damy radę. Jeszcze tylko trochę zakupów trzeba poczynić i można będzie jechać. Miejsce nowe, inne niż poprzednio. Mam nadzieję, że będziemy krócej jechać. Długie wycieczki samochodem bardzo mnie męczą. Tym razem kierunek: zachód. Jest więc nadzieja, że jazda będzie szybsza.
A tymczasem borem, lasem...
Cholerka, przydałby się jakiś śpiworek do rydwanu nas chłodne,
jesienne wycieczki i zimowe spacery.
Zeszłej zimy jakoś dałam radę bez, a teraz czuje, że by się nadał.
Muszę zmobilizować mamę, by się tym zajęła.
Wszak to zręczna ręka, poradzi sobie :-D

poniedziałek, 7 października 2013

No i gdzie te moje łuski? Niebawem wyjeżdżam na turnus, a sprawa ucichła. Okazuje się, że jest jakaś obsuwa z materiałami. Być może jeszcze w tym tygodniu uda się pojechać na przymiarkę. Dobrze by było, bo nowe buciki na turnusie na pewno by się przydały. Trzymam kciuki za techników, żeby zdążyli na czas.
W przedszkolu dostałam pochwałę, że ładnie ćwiczę na rehabilitacji. Ciocia Zuzia (fizjoterapeutka) mnie pochwaliła, bo ja się bardzo staram. Zdarza się (niestety), że na dogoterapii trochę popłakuję, chociaż Miśka jest fajowa. Ponoć to samojed, a ja takiego psa nigdy nie widziałam. Wygląda jak ogromny, biały pluszak i ma długaśne kudły, które zostawia mi na ubraniu. Mama mnie po powrocie do domu musi wałkować (takim klejącym wałkiem do fafrochów). Tak na prawdę, to ja przecież lubię zwierzęta. Zależy od dnia - raz jest lepiej, a raz gorzej. Może, gdyby to była terapia z kotami, to byłoby lepiej? W domu czasem wygłaszczę Lunkę (z pomocą mamy), jak się nawinie. I ona to lubi, i ja. Agata mi też czasem zrobi zabieg akupunktury swoimi pazurkami. Bywa, że mama przenosi ją gdzieś na moich plecach, a ona lubi się mocno przymocować. Zwierzaki są milutkie.
Moje panie opiekunki powiedziały mamie, że coraz lepiej się czuję w mojej grupie. Mama to wie, bo widzi po mnie, że jestem spokojna. Ja przecież jej nie powiem, jak mi było i co się działo. Dobrze się stało, że trafiłam do tego ośrodka. Mam tam nawet taki fotelik, jak w domu, tylko troszkę większy rozmiar. Jakoś jednak dają radę mnie w nim usadowić i często w nim siedzę. Powoli wszystko się zaczyna układać. Jestem zadowolona z takiego obrotu spraw. Muszę mamę pogonić, żeby przyszła raz po mnie z aparatem, to pokażę Wam, jak tam jest.
Ćmok jesienną porą
:-)