W przedszkolu dostałam pochwałę, że ładnie ćwiczę na rehabilitacji. Ciocia Zuzia (fizjoterapeutka) mnie pochwaliła, bo ja się bardzo staram. Zdarza się (niestety), że na dogoterapii trochę popłakuję, chociaż Miśka jest fajowa. Ponoć to samojed, a ja takiego psa nigdy nie widziałam. Wygląda jak ogromny, biały pluszak i ma długaśne kudły, które zostawia mi na ubraniu. Mama mnie po powrocie do domu musi wałkować (takim klejącym wałkiem do fafrochów). Tak na prawdę, to ja przecież lubię zwierzęta. Zależy od dnia - raz jest lepiej, a raz gorzej. Może, gdyby to była terapia z kotami, to byłoby lepiej? W domu czasem wygłaszczę Lunkę (z pomocą mamy), jak się nawinie. I ona to lubi, i ja. Agata mi też czasem zrobi zabieg akupunktury swoimi pazurkami. Bywa, że mama przenosi ją gdzieś na moich plecach, a ona lubi się mocno przymocować. Zwierzaki są milutkie.
Moje panie opiekunki powiedziały mamie, że coraz lepiej się czuję w mojej grupie. Mama to wie, bo widzi po mnie, że jestem spokojna. Ja przecież jej nie powiem, jak mi było i co się działo. Dobrze się stało, że trafiłam do tego ośrodka. Mam tam nawet taki fotelik, jak w domu, tylko troszkę większy rozmiar. Jakoś jednak dają radę mnie w nim usadowić i często w nim siedzę. Powoli wszystko się zaczyna układać. Jestem zadowolona z takiego obrotu spraw. Muszę mamę pogonić, żeby przyszła raz po mnie z aparatem, to pokażę Wam, jak tam jest.
Ćmok jesienną porą :-) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz