Witamy!

Oto blog Hani.
Chcielibyśmy przedstawić na nim historię życia naszej małej Hanki-niespodzianki.
Małej, bo Hana urodziła się jako wcześniak, z wagą zaledwie 750 gramów.
Wciąż jest mała. I tak już chyba zostanie.
Hania nie nawiązuje kontaktu wzrokowego, walczy z mózgowym porażeniem dziecięcym, padaczką i wieloma innymi konsekwencjami przedwczesnego pojawienia się na świecie.
Walczy dzielnie.
Zobacz, co u Hani i wokół niej.
Zapraszamy!
Mama i cała reszta

Szukaj na tym blogu

wtorek, 31 marca 2015

Dzisiaj są moje urodzinki. Pięć lat minęło, jak z bicza strzelił.
Dzisiaj się radujemy, ale pięć lat temu nie było nam do śmiechu. Zachciało mi się wyskoczyć przed terminem i najbliższa przyszłość była niepewna. Dzisiaj jest, jak jest, ale jest.
Impreza urodzinowa już za mną. Torcik i goście byli, zatem rozpoczynam kolejny rok życia. Szóstka, to dobra cyfra, więc będzie dobrze. Musi być dobrze.
Poczęstujcie się tortem.
Smacznego!

Smacznego!
Jaki smaczny torcik, mniam!

piątek, 20 marca 2015

Zaćmiło Was?
Tak było u nas o godz. 11.06.
Następne widzenie w 2026 roku.

 http://www.p12wchorzowie.republika.pl/slonce.gif

                                

czwartek, 19 marca 2015

Kulinarnie dzisiaj będzie. Odkryciem ostatnich tygodni w naszym domu są bataty. A to dlatego, że pokazały się w Biedzi i są do kupienia w bardzo atrakcyjnej cenie (6,99 zł). Co jakiś czas mama kupuje po dwa trzy słodkie ziemniaki i zajadamy. Bardzo ciekawa alternatywa dla ziemniaka, szczególnie, że ziemniaczki średnio mi wchodzą. Bataciki natomiast całkiem nieźle. Są słodkie i fajnie się je je. Mama dodaje mi je do potraw obiadowych lub też robi pure z samych batatów z dodatkiem oleju kokosowego (pychotka!). Musicie spróbować. Naprawdę są smakowite. Reszta rodziny najczęściej zjada je w postaci frytek pieczonych w piekarniku. To świetny zamiennik ziemniaków do obiadu. W smaku są dość słodkie i mojej siostrze do obiadu nie pasują, dlatego też na blaszce obok batatowych zawsze znajdzie się kilka sztuk frytek ziemniaczanych. Dla każdego coś dobrego. Pół godzinki w piecu i gotowe. Warto wprowadzić bataty do swojej diety. Mam nadzieję, że będą w Biedzi na stałe, a nie tylko w gościnnych występach. W innych sklepach ich cena jest bowiem dużo wyższa. Zatem, wio do sklepu po bataty i zapraszam do działań kuchennych. Życzę smacznego!
Frytki batatowo - ziemniaczane
z apetytem skonsumowane



wtorek, 17 marca 2015

Dziś będzie trochę o sprzęcie.
Wózki już przerobione, fotelik i pionizator też. Ortezy, sznurówki, buty ortopedyczne i kombinezony terapeutyczne również. Niedawno natknęłyśmy się z mamą w sieci na sprzęt toaletowy, krócej mówiąc nocnik lub tron dla niepełnosprawnych. Ale powoli. W zeszłym roku latem mamę (przy delikatnej sugestii mojej fizjoterapeutki) nachodziły takie myśli, żeby posadzić mnie na nocnik (w wiadomym celu). Sprawa jednak nie jest taka prosta. Po pierwsze, nie komunikuję swoich potrzeb, a po drugie i w tej sytuacji dość znaczące, nie siedzę samodzielnie. Jak więc w takim układzie usiąść na klopie i wycisnąć jedynkę czy dwójkę? No, rzecz niełatwa. Z sygnalizowaniem parcia na pęcherz, czy też zadek, sprawa może być nie do przejścia, ale co do siedzenia, to są pewne rozwiązania. No i teraz do rzeczy. Ktoś kiedyś już wymyślił wucet dla niepełnosprawnych. Patrzcie na to:
http://www.euromedical.pl/269-350-thickbox/wolnostojace-krzeselko-toaletowe-dla-dzieci-z-mpd-wiek-5-10-.jpg
Źródło: link
Niby wszystko wygląda fajne i może byłoby nawet dla kogoś funkcjonalne, tylko zwróćcie uwagę na cenę (kliknij link pod zdjęciem) - ponad 2000 zł. Tak, też przecierałyśmy oczy ze zdumienia. Czy to jest normalne? Dziwić się, że wózek kosztuje około 10000 złotych, kiedy kibelek (plastikowy odlew) kosztuje dwa tysiące? Ciekawe, ilu niepełnosprawnych ma taki tron w domu? Cena ceną, ale w moim przypadku to cudo za dwa, nomen omen klocki, raczej by się nie sprawdziło. Złożyłabym się w nim, jak scyzoryk. Ktoś inny wymyślił więc coś jeszcze lepszego. Taki jakby fotelik, który zamiast wygodnej poduszki pod pupę posiada nocnik:
http://specialneedsequipment.eu/userfiles/productlargeimages/product_271.jpg
Źródło: link
Fajne to, co nie? Dobrze wiedzieć, że są takie cuda. Może komuś przyda się ta wiedza. Ja, jak na razie, zostaję w pieluchach. Choć muszę przyznać, że ta wygódka w formie fotelika z barierką bardzo mi się podoba. Może, gdyby to było tańsze, warto by było takie coś mieć? Ciekawe, czy udało by mi się w takim wychodku załatwić? Zasiadałabym sobie po posiłkach na takim kibelku i zostawiała zbędny balast. Może kiedyś nadejdzie taka chwila, że będziemy drążyć ten temat głębiej. Na dziś jednak traktuję go, jako ciekawostkę. Na razie robię jak leci w majty srajty. I dobrze mi z tym. Więc byle do lata. Bo latem zaliczam częste wietrzenie zadka. I jest dobrze. Jak jest dobrze, oczywiście.
...
A propos kupy.
Przypominam, że cały czas zbieram 1% podatku. Jeśli jeszcze się nie rozliczyliście ze skarbówką, to czas by już było o tym pomyśleć. A przy okazji bardzo proszę o przekazanie procenta na moje subkonto.
W kupie siła!
http://emots.yetihehe.com/1/mruga.gif



niedziela, 15 marca 2015

Dawno, dawno temu...
Jakiś czas temu mama zgłosiła mnie do takich Miłych Pań, które lubią uszczęśliwiać chore dzieci. Panie te zaoferowały, że uszyją dla mnie kołderkę. Dziewczyny ustaliły, co i jak i czekałam. Czekałam, czekałam, czekałam, aż wreszcie się doczekałam. Wiedziałam, że miało to trwać długo, więc byłam bardzo cierpliwa. Nadszedł dzień, gdy zadzwonił telefon i okazało się, że paczuszka została wysłana. Przesyłka szczęśliwie dotarła i jest już u mnie. Cieszę się bardzo, bo nowa kołderka mi się przyda. Naprawdę, cierpliwość się opłaca. Kołderka się wszystkim bardzo podoba. Jest prześliczna. Moja siostra, żeby jej nie było smutno, dostała coś również. Dla niej Ciocie wykonały cudną poduszeczkę, która już zadomowiła się w jej łóżku. Obie też otrzymałyśmy piękne kartki z pozdrowieniami. Wszystko ręczna robota. Dziękujemy bardzo. Te Ciocie, które szyją kołderki są naprawdę niesamowite. Podziwiam je za to, że w tych zabieganych czasach znajdują czas, by zupełnie charytatywnie dawać radość innym.
Kochane Ciocie, serdecznie dziękujemy. Jesteście wielkie!
Nie przestawajcie i dalej dziergajcie,
Szyjcie, klejcie, wycinajcie.
Bo każdy, kto kołderkę taką ma
Uśmiechnie się nie jeden raz, nie dwa,
Lecz uśmiech jego będzie zawsze trwać,
Gdy kołderką go mama będzie otulać.
DZIĘKUJĘ!
A tutaj można zobaczyć dokładnie to oryginalne cudo: moja kołderka za jeden uśmiech.

Kołderką otulana uśmiechy przesyła Hana

Poduszka dla Ali do łóżka
 

wtorek, 10 marca 2015

Wiecie, czy nie wiecie, ale mam kota. Nie ja jedna. I nie tylko w głowie. Mam ci ja kota futrzastego, pręgowanego i drapiąco - gryzącego. Kot, to mało powiedziane. U mnie w domu kręcą się dwa sierściuchy. Jeden, to dorosła kotka - stonowana i nie wchodząca nikomu w drogę (jedynie mamie na kolana). Drugi natomiast, to młody kocurek, którego jesienią przywieźliśmy ze schroniska dla zwierząt. Rysiek jest niesamowity. Jak żaden z dotychczas zadomowionych u nas kotów, Rysio zauważa moją obecność. I to nie tylko wtedy, kiedy krzyczę i się złoszczę, ale zwłaszcza, gdy poleguję sobie spokojnie na tapczaniku. Wtedy to przychodzi do mnie i mnie ogrzewa swoim futerkiem. Jest bardzo cierpliwy. Długo wytrzymuje, gdy kręcę się i wbijam mu pięści w żebra. Mama ma go oczywiście zawsze na oku, bo jego wytrzymałość jednak nie jest z gumy i bywa, że się wkurzy i zaczyna mnie gryźć, wtedy jest ała i boli. Na szczęście Ryś słucha się mamy i wystarczy, że powie do niego kilka słów i zaraz przestaje mnie kąsać. Rysiunio przychodzi też do mnie, kiedy jestem u mamy na kolanach. Wtedy kładzie się obok i zaczyna mruczeć. Daje się wtedy wygłaskać na wszystkie strony. Rysio jest naprawdę wyjątkowy. Chyba mnie lubi. Ja go lubię bardzo. Fajnie mieć taką żywą przytulankę. Mam tylko nadzieję, że będzie z nami długo. Niestety, to już nasz trzeci Rysiek. Dwaj poprzedni zginęli bez śladu. Rodzice mają pewne podejrzenia, ale ja nie wiem, co się z nimi stało. Powiem tylko, że mieszkamy niedaleko drogi. Tak więc mam w domu darmową kototerapię, a fachowo mówiąc felinoterapię. Niedawno nie wiedziałam nawet, że jest taka terapia i że przebywanie w towarzystwie kota może być takie przyjemne. Kiedy go głaszczę, czasem coś gadam po swojemu, co bardzo cieszy mamę, a uśmiech nie schodzi też i z mojej twarzy. Cudownie się stało, że Rysiek trafił właśnie do nas. Jest kochany i taki cieplutki.
A czemu Rysiek? Bo wszystkie Ryśki, to fajne chłopaki.
                                      gify koty

                                                              

wtorek, 3 marca 2015

Za mną bardzo ciekawy weekend. Dla każdego coś nowego. A to wszystko dzięki mamie, która zapragnęła po ośmiu latach dać sobie i nam trochę wolnego i wyjechać w góry ze swoimi koleżankami. Ciężko było się jej na to zdecydować, bo pępowina, która łączy mamę z nami jest bardzo gruba. Czasem zdarzało się, że wyjeżdżała gdzieś z domu na dłuższą chwilę, ale zawsze przy sobie miała którąś z nas (najczęściej moją siostrę). Tym razem było inaczej - mama pojechała sama. U nas jest tak, że tata rzadko kiedy zostaje z nami sam, bez mamy. Tym razem nie pozostał jednak bez pomocy. Przyjechała do nas babcia, by nam pomóc, żeby mama w spokoju mogła odpocząć. Nie było tak źle, choć mam jeszcze katar i trochę się męczyłam. Babcia z tatą dobrze się mną opiekowali. Na zmianę mnie karmili i tulili. A wieczorem tatko usypiał. Ala też była grzeczna. Bez mamy da się żyć. Serio. Przez kilka dni oczywiście. Bo myślę, że na dłuższą metę, nie byłoby już tak miło. Muszę mieć stałą opiekę. A jak ktoś przyjeżdża w zastępstwie mamy, to zawsze tylko na chwilę. Mama jest dla mnie nie do zastąpienia. Najgorzej jest nocami, kiedy trzeba do mnie wstawać. Trzeba mi zmieniać boki, bo sama się nie przekręcam. A i czasem się wybudzam w środku nocy. Nie wspomnę już o innych niecodziennych wydarzeniach, typu atak. Na szczęście nic złego się nie zadziałało. Mama wróciła psychicznie zrelaksowana i zadowolona, choć z obolałymi od wędrówek nogami. Chyba będziemy częściej ją puszczać na takie wypady. Mama przynajmniej by tego bardzo chciała. Fajnie by było, żeby i mnie kiedyś zabrała. A może tak wszyscy razem byśmy gdzieś pojechali? Ale to chyba raczej nie w góry, bo tam wąskie, kamieniste szlaki i mój wóz by pewnie nie dał rady. A do nosidła się nie nadaję, bo nie dam rady tak mocno rozszerzyć nóg (przez przykurcze i moje podwichnięte bioderka). Trzeba to przemyśleć i coś wymyślić. Nigdy nie byłam w górach. Tam jest pięknie (widziałam na zdjęciach). I to tyle weekendowych wrażeń. Ruszył nowy tydzień, rusza nowy miesiąc, a i chyba nowa pora roku zagości na dobre w tym miesiącu. Wszystko na to wskazuje. Mama już myśli, żeby postawić tunelik foliowy na ogródeczku, co by mieć za chwil parę swoje sałaty, rzodkieweczki i szpinaczki. Chyba niedługo weźmie szpadelek i ruszy w pole. Takie ma plany. Oby tylko pogoda dopisała. Póki co, "w marcu, jak w garncu". Raz słońce, raz chmury. Deszcz, czasem nawet śnieg. A wiatr taki, że wyrywa z korzeniami. Ale my się nie damy, bo w kupie się trzymamy!
Górskie wędrówki mamy z ciociami