Witajcie, moi drodzy podglądacze!
Jak Wam wiadomo (albo nie), jestem po operacji.
Regeneruję się i naprawiam. Już piszę, jak się sprawy mają. Miało być
inaczej, a jest jak jest. Do rzeczy. Patrzcie, jak to się czasem życie
układa. I to w całkiem niezłą układankę. Plan był taki: operacja biodra i
sześć tygodni gipsu, a następnie (jeszcze w tym roku) zabieg
antyrefluksowy. A jak wyszło? Po półtorarocznym oczekiwaniu na operację,
po zrobieniu na oddziale badań i RTG stawów biodrowych zapadła decyzja o
zmianie planów. Naprawę zwichniętego biodra postanowiono podzielić na
dwa etapy. Pierwszy, na szczęście, właśnie jest już za mną. Ponad tydzień temu
przeszłam zabieg uwolnienia tkanek miękkich. Konkretnie, to podcięto mi
przywodziciele (takie mięśnie w udach) i wydłużono ścięgna. Zabieg trwał trochę ponad
godzinę. Było znieczulenie, są szwy, ale jestem bez gipsów. Ortopedzi
zdecydowali najpierw wyluzować moje nogi, a dopiero potem (dokładnie to za pół roku) ciąć kości,
spinać blaszkami i gipsować. Wszytko po to, żeby wówczas, gdy już
potną, poukładają i połączą wszystko, jak należy, spastyka nie
zniszczyła ich pracy. Żeby kość udowa ładnie leżała w panewce. I to jak
najdłużej. Kiedy pan doktor opowiadał rodzicom, jak to wszytko będzie wyglądać,
to mamie się robiło słabo. Oszczędzę Wam szczegółów. Nie wiem, jak ja
dam radę, bo wszystko słyszałam i wiem, co mnie czeka. Najgorsze zatem,
wciąż przede mną. Ale zanim dojdzie do tego, to zdążę jeszcze naprawić
mój układ pokarmowy. Z wielką nadzieją czekam na fundoplikację, gdyż
refluks mi wciąż bardzo dokucza. A kiedy już będę po tym zabiegu i kiedy
mnie zagipsują, to wtedy przynajmniej nie będę cierpieć
po jedzeniu. Wciąż bardzo często odbijam i ulewam. Wielce to dokuczliwe.
Szczególnie teraz, gdy jestem bardzo obolała. Mam w obu pachwinach
około pięciocentymetrowe cięcia i każdy ruch sprawia mi ból. A wiadomo,
że aby odbić trzeba się wyprostować. Dobrze, że mam pilotem regulowane
łóżko, to jestem unoszona wraz z nim. Wtedy udaje mi się zazwyczaj odbić
i pozbyć nadmiaru gazów. Lekko nie jest. Kopytka mam trzymać szeroko i
jak najbardziej wyprostowane w biodrach. Dotychczas, zwykle siedziałam z
podkurczonymi nogami. Teraz muszę przebywać w pozycji leżącej lub
półleżącej z wyprostowanymi nogami. Nie powiem, żeby było to wygodne
ułożenie. Pewnie niejeden z Was chciałby się tak pobyczyć nic nie robiąc
i tylko sobie leżąc. Dla mnie to jednak katorga. W związku z tym, że
ciężko mi wyprostować nogi, tata wymyślił mi taki domowy wyciąg. Do
barierki łóżka przywiązał rajstopy i do tych rajstop przywiązują mi
nogi. Rajty są elastyczne, więc nie jestem bezwzględnie unieruchomiona.
Mogę co nieco zginać nogi. Niestety, każdy ruch sprawia mi ból, więc nie
jest to najlepsze rozwiązanie. Mama poszperała w internecie i sprawiła
mi dodatkowo taki klin zabezpieczający nogi przed niekontrolowanymi
ruchami. Jest to taka piankowa kształtka, w którą wkłada się kończyny i
unieruchamia przypinając pasami. Nie do końca mogę jeszcze wyprostować
nóżki, ale przynajmniej nie majtam nimi spastcznie i mnie nie bolą. Nie
do końca jest to komfortowe ułożenie, ale muszę się przyzwyczajać do
takiej pozycji, bo za pół roku nie będzie zlituj. Zagipsują i nikt nie
zapyta, czy boli. A będzie jeszcze gorzej, bo usztywnią mnie od pasa do
kostek. Brrr!
|
Tak oto się teraz wyleguję |
Szczęśliwie, zaczęły do mnie przychodzić znowu dobre dusze z
hospicjum. Były już dwie panie doktor i pan pielęgniarz. Na nich zawsze można liczyć. Będą mnie doglądać, badać, zaopatrzać w leki
i nawet zorganizują kontrolę chirurgiczną rany i zdjęcie szwów. I to
wszystko w domu, w moim łóżeczku. Bez zbędnego przekładania do
samochodu, wózka czy na kozetkę. Bez przewracania przez nieznajome
pielęgniarki czy obcych lekarzy. Ileż mi to zaoszczędzi bólu i stresu. I
mamie też. Wciąż jestem bardzo obolała. Zmiana pieluchy, czy
przewrócenie mnie z boku na bok kończy się wyciem, a co dopiero
wycieczka do poradni przyszpitalnej. Jak dobrze, że są takie domowe
hospicja i jak cudownie, że udało się mnie tam zapisać. Nie wiem, jak
dałabym radę bez tej opieki. Mama o wszystkim pomyślała. Dzięki
założonej w lutym gastrostomii nie jestem głodna, a i leki przyjmuję do
rury bez słowa sprzeciwu. Tak więc, dochodzę do siebie. Leżę i czekam na
chwile bez bólu. Na razie nie myślę o grudniowej operacji. Żyję tylko
cichą nadzieją, że obejdzie się bez kolejnego cięcia i uda się zrobić
zabieg laparoskopowo. Inaczej być nie może. I tego się będę trzymać.
Trzymajcie za mnie kciuki, żeby wszytko mi się dobrze pozrastało i żeby
już nie bolało.
|
Oto, co mi zrobili ortopedzi (fragment wypisu) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz