No i się zaczęło.
Pierwszy tydzień przedszkola za mną. Tak jak było wcześniej
zapowiedziane, zaszły duże zmiany. Mam nowe panie i dwoje nowych
kolegów. Z trzech pań zrobiło się cztery. W sumie jest więc nas w sali
10 osób. Strasznie dużo. Po prostu tłok. Do tego dla chłopczyka, który
doszedł są to pierwsze dni w przedszkolu i dużo płacze, szczególnie z
rana. Ja do sali wchodzę z uśmiechem na twarzy, ale jak Tomuś tak płacze
i płacze, to bywa, że i ja się dołączam. Jakoś się może przyzwyczaję. Tomek pewnie też. Z paniami
powoli się poznajemy, powoli zaczynają się zajęcia. Muszę jeszcze
donieść skierowanie na rehabilitację i wtedy ruszę z zajęciami na całego. Wiem już
też, że fizjoterapii również nie będę miała już z panią Zuzią. Ciekawe,
kto mnie będzie teraz ćwiczył? Naprawdę dużo nowego mnie czeka. Tęsknię
za moimi poprzednimi opiekunkami i tamtym spokojem. Mam wrażenie, że teraz nikt na mnie nie czeka. Po prostu przychodzę i jestem. Nie ma cudownego, radosnego witania pełnym składem. Mam nadzieję, że
wkrótce wszystko się uspokoi i ustabilizuje. Na razie jest wielki młyn.
Jakby zamieszania było mało, to rodzice chcieli jeszcze, by woził mnie do przedszkola bus. Przyznam, że ja
tego bardzo nie chciałam. Przecież jestem jeszcze małą gapą i mogłabym
sobie nie poradzić. Na szczęście (dla mnie), jednak nie udało się tego
załatwić, bo nie mam jeszcze skończonych 5 lat. Od rozpoczęcia obowiązku
szkolnego gmina musi zapewnić dziecku niepełnosprawnemu dojazd do
szkoły. A ja jestem jeszcze przedszkolakiem i mi się dowóz nie należy. W przyszłości pewnie mi się nie upiecze, ale oby nie za szybko. Wolę, kiedy wożą mnie rodzice. Nie przewieje mnie wtedy i nie przegrzeje, bo zawsze mi pomogą, jak coś jest nie tak. A kiedy będzie mnie woziła obca osoba, to skąd będzie wiedziała, czego mi potrzeba? Marnie to widzę.
Rozglądam się również za kimś, kto zechciałby przyjeżdżać i ćwiczyć mnie w
domu. Kiedyś jeździł do mnie pan Jarek. Jednak, od kiedy nie bywa już u
nas, ciężko się z nim dogadać. Zatem, jak widać idzie nowe. I dobrze, bo
przecież musi być ruch w interesie. Zdaje się, że niedługo dostanę też
aparat Step to i sznurówkę, o których kiedyś pisałam. Podbite zlecenia poleciały już do reha sklepu. Co do nowego wózka, to sprawy nie
wyglądają już tak wesoło. Zlecenie jest już u sprzedawcy. NFZ dał, co miał,
natomiast PCPR niestety nie da, bo oczywiście nie ma. Na subkoncie za
wiele nie ma. Przede mną jeszcze jeden turnus rehabilitacyjny. Tym
razem wyjazdowy, w pełni odpłatny. A przecież do zaksięgowania
zeszłorocznego procenta jeszcze sporo czasu. No i w związku z tym jestem
zmuszona szukać gdzieś wsparcia finansowego. A już było tak blisko.
Zanim uzbieram brakującą kwotę pewnie mnie zima zastanie. Szkoda, bo na
listopad mam zaklepany kolejny ostrzyk botuliną i znowu będę musiała
położyć się do szpitala. Wózek by się wtedy bardzo przydał. Chyba, że
może zdarzy się cud i znajdzie się jakiś sponsor o wielkim sercu i
zasobnym portfelu. Wtedy moje życie nabrałoby znowu rumieńców i
świeciłoby dla mnie słońce. Ale dość marzeń. Czas wracać na ziemię i
brać się za bary z życiem. Wytarmosić je i wziąć, ile da. Zatem, do
dzieła!
...
Tym, którzy jeszcze nie zauważyli, zwracam uwagę, że powstała nowa
strona na moim blogu
Choróbska, przypadłości i inne niefajności. Można na niej poczytać, co mnie
dręczy, męczy i żyć nie daje. Zapraszam do lektury.
|
Hanka przebieranka
:-) |