Wiem, wiem, zaniedbuję bloga. Przepraszam Was za to. Najświeższe nowiny
znajdziecie najszybciej na moim
Facebooku, ale tam jest taki ruch, że tutaj na
spokojnie chciałam opisać, co i jak ze mną i z moimi biodrami. Jestem
już po operacji lewego biodra. Konkretnie, to zrobiono mi to:
Operacja trwała około trzech godzin. Po wszystkim zagipsowali mnie od
pasa w dół, zostawiając tylko kopytka i otwór na pieluchę. Bardzo
niekomfortowo się teraz czuję. Jestem unieruchomiona i mogę tylko leżeć.
Żadne pochyły (no może minimalne) nie zdają egzaminu, bo mi się gips
wbija w brzuch. Tylko pozycje na płasko tytułem, płasko przodem i na
bokach wchodzą w grę. Mimo to, nie biorąc pod uwagę boleści z powodu
cięcia, łączenia, szycia i innych takich, dzięki unieruchomieniu obu
nóg, jest nieźle, bo nie odczuwam ciągłego bólu przy każdym ruchu
nogami, jak dotychczas. Dostaję jeszcze leki przeciwbólowe i na
rozluźnienie mięśni, by spastyka nie powodowała skurczy mięśni, bo wtedy
się napinam i wszystko mnie boli jeszcze bardziej. Podsumowując, nie
jest tak źle, jak się spodziewałam. Najgorsze były pierwsze dni po
operacji. Bardzo mnie wszytko bolało. Szczęśliwie, mam wysoki próg bólu,
więc jakoś to zniosłam. Teraz jest już dużo lepiej. Ale wiecie co jest
najgorsze? Zmiana pieluchy. Obecnie nie mogę założyć zwyczajnej
pieluszki, bo przecieknie i gips mi nasiąknie moczem i będzie brzydko
pachnieć, a te nowe spodnie gipsowe mają mi służyć przez sześć tygodni.
Do otworu w gipsie dobrze pasują tylko takie wkładki dla dorosłych. Przy
zmianie mama przewraca mnie na wszystkie strony, żeby szczelnie
wypełnić przestrzeń między nogami. Upycha tę wkładkę, dopycha szpary
watą, a na to na wierzch, na gips nakłada za dużą pieluchę do
podtrzymania, by wkładka jak najszczelniej siedziała tam, gdzie ma
siedzieć. Żeby to wszytko było takie proste, to by było fajnie.
Niestety, często zmieniam boki, by mi się nie zrobiły odleżyny i zdarza
się, że coś podcieknie. Wtedy muszę leżeć i schnąć. Włażę pod koc i
wietrzymy. I zadek z gipsem i pokój. O "dwójce" nie będę wspominać, bo
to jest już bardziej skomplikowane. I taki to ambaras. W całym tym
szpitalno-świątecznym zamieszaniu skończyłam osiem lat. Był tort i nawet
prezent, ale w tych okolicznościach nie było zbytniej radości. Takie to
już moje życie. Szału nie ma. Nie ważne. Co tam urodziny, liczy się
każdy kolejny rok do przodu i tyle. Oby tylko mieć siły, by udźwignąć
to, co jeszcze przede mną. No, i doczekać zdjęcia gipsu. A potem zacząć
nowe życie. Już bez bólu, mam nadzieję.
|
Tak było (jeszcze na oddziale) |
|
Tak bywa (jak mnie tata wyeksportuje z pokoju) |
|
Tak jest (na codzień) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz