Witamy!

Oto blog Hani.
Chcielibyśmy przedstawić na nim historię życia naszej małej Hanki-niespodzianki.
Małej, bo Hana urodziła się jako wcześniak, z wagą zaledwie 750 gramów.
Wciąż jest mała. I tak już chyba zostanie.
Hania nie nawiązuje kontaktu wzrokowego, walczy z mózgowym porażeniem dziecięcym, padaczką i wieloma innymi konsekwencjami przedwczesnego pojawienia się na świecie.
Walczy dzielnie.
Zobacz, co u Hani i wokół niej.
Zapraszamy!
Mama i cała reszta

Szukaj na tym blogu

piątek, 3 czerwca 2016

No i mamy już czerwiec. Czas pędzi, że hej! Prawie wszystko, co było zaplanowane mam już zrealizowane. Botulina i Otwock zaliczone. Nowe orzeczenie też jest już w domu. Tym razem dostałam na 10 lat! Przez trzy lata nazbierałam tyle papierów, że nie musiałam się nawet stawiać na komisję. Trochę się obawiałyśmy, czy wszystko będzie, jak trzeba. Czy wszystkie istotne punkty w orzeczeniu będą "na tak". Normalnie, jak się idzie na komisję, to człowiek wie, czego może się spodziewać. Tym razem wszystko działo się poza mną. Słyszy się tu i ówdzie, że komisje uzdrawiają chore dzieci, więc i ja miałam chwile niepewności. Na szczęście na nowym orzeczeniu wymagam i spełniam najistotniejsze wskazania (od punktu 5 do 10). Muszę jeszcze zrobić sobie jakieś eleganckie foto, by wyrobić kartę parkingową. Żeby wykonać pełen plan z pierwszego półrocza, pozostaje jeszcze udać się na turnus do szpitala. Będzie to mój piąty turnus szpitalny, więc wiem, czego mogę się spodziewać. Lubię ten codzienny wycisk i nie mogę się już doczekać.
A teraz opowiem Wam o wyjeździe do Otwocka. To była wycieczka! 10 godzin w samochodzie dla niespełna pół godziny konsultacji. W dzień wyjazdu wiedziona przeczuciem, że coś się święci, obudziłam się prawie godzinę przed planowaną pobudką. Konkretnie koło czwartej nad ranem. Może nie wiecie, ale obecnie o tej porze jest już jasno. A skoro jest jasno, znaczy można już wstawać. No więc otworzyłam szeroko oczy i bez marudzenia pozwoliłam się ubrać. Po czym zgarnęłam mamę i tatę i ruszyliśmy w drogę. Jechało się nie najgorzej. W drodze zjadłam małe co nieco i przed dziesiątą zameldowaliśmy się w przychodni. Szczęśliwie, nie było żadnych kolejek i po chwili spotkaliśmy się z panem doktorem. Miły pan się o wszystko wypytał. Następnie kazał się rozebrać i obejrzał moje biodra i plecy, po czym poprosił o zdjęcie RTG stawów biodrowych. Po tym wszystkim stwierdził, że kwalifikuję się do operacji. Wytłumaczył nam, co mnie czeka i wtedy mama struchlała. Przede mną bowiem operacja stawów biodrowych. Najpierw jedno biodro, a po jakimś czasie drugie. Konkretnie, to ma wyglądać tak: rozetną mi nogę, żeby dostać się do kości udowej, nastawią ją tam, gdzie jej miejsce (obecnie owe kości mi się wysunęły) i przyczepią je do siebie jakimiś blaszkami, by były tam, gdzie powinny. Potem zszyją nogę i zagipsują mnie na 6 tygodni od pasa do połowy uda. Po jakimś czasie będzie kontrola, czy goi się wszystko, jak trzeba. Następnie zdejmą ten gips i mają mi te blaszki wyjąć. A za jakiś czas powtórka z rozrywki z drugim biodrem. Makabra!!! 6 tygodni w gipsie?! Wyobraźcie sobie półtora miesiąca tylko leżeć? Siedząca to ja może dobrze nie jestem, ale leżeć to bardzo nie lubię. Czarno to widzę. Tzn. zupełnie tego nie widzę. Nie wiem, jak to będzie. Najbliższe wolne terminy operacji są na wiosnę przyszłego roku. Póki co, to mi się nie spieszy i mam trochę czasu, by się z tym wszystkim oswoić. Niebawem zaczynam turnus na oddziale i będziemy z moją panią doktor rehabilitacji i terapeutami dyskutować, co robić. Pewnie się przychylą do opinii ortopedy i trzeba będzie zapisać się na tę operację i czekać. Może to będzie dobry ruch. Jedno biodro już mnie boli, a za chwilę pewnie zacznie i drugie. Wiem, że przy silnej spastyce na jednym krojeniu się nie skończy, ale co zrobić. A może jeszcze trochę poczekać? Hmmm. Na razie nie udało nam się dodzwonić i ustalić terminu ewentualnej operacji. Będziemy próbować znowu po niedzieli.
W podróży do Otwocka
W związku z planowanym turnusem pożegnałam się już z moimi paniami i koleżankami w przedszkolu. Zobaczę je dopiero we wrześniu. Mam nadzieję, że nic się nie zmieni i wrócę do tej samej samej grupy. Było mi tam bardzo dobrze. W poprzednich latach byłam co roku u innych pań i z innymi dziećmi. Ten rok, to była dla mnie sama przyjemność. Wspaniała opieka i spokojne dzieci. To już trzeci rok szkolny za mną, więc już wiem, o co w tym wszystkim chodzi. Nie marudzę i nie płaczę. Dzielny ze mnie przedszkolaczek.
...
Ciepło się zrobiło i chce się żyć. W moim ogródku zazieleniło się i życie w pełni. Zobaczcie sami:
Ślimakowe love


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz