Przez poprzedni tydzień tyle się działo, że nie było nawet kiedy spokojnie
usiąść i coś skrobnąć. W poniedziałek mama z Alą miała umówioną gdzieś
wizytę. W środę pojechałam do szpitala, w czwartek botulina, w sobotę
wyjazd na komunię do kuzyna, w niedzielę uroczysta msza święta, po niej
przyjęcie i na koniec utęskniony powrót do domu. Byłam wymęczona, jak
koń po westernie. W poniedziałek na szczęście mama jeszcze pozwoliła mi
zostać w domu, bo chyba bym się kopytkami nakryła w przedszkolu.
Musiałam odespać i wypocząć po tej gonitwie. Nie zgadniecie do której
spałam. Do 10.20! Mama tylko przychodziła zmieniać mi boki, a ja spałam i
spałam. Wypoczęłam trochę, ale nie czuję się jeszcze w pełni sił. Co
prawda, daję jakoś radę i zrywam się (tzn jestem zrywana) codziennie o
siódmej do przedszkola, ale już pod koniec zajęć jestem padnięta.
Wieczorem zaliczam szybkie zejścia. Mama mnie teraz bacznie obserwuje,
bo (wiecie, czy nie wiecie) po ostatnich dwóch botulinach miałam ataki padaczkowe. Relsed (takie lekarstwo w razie W) jest w pogotowiu. Może
uda mi się tym razem bez wstrząsów, bo póki co jest spokój. Oby mnie nie
naszło i nie zaatakowało. Oby.
Jeszcze tylko kilka dni przedszkola i zakończę mój kolejny rok szkolny.
Tak się jakoś składa, że znowu nie będzie mnie na zakończeniu. W czerwcu
zaczynam kolejny turnus w szpitalu. Kilka tygodni codziennych,
porządnych ćwiczeń dobrze mi zrobi. Trzeba będzie też obejrzeć dokładnie
moje biodra, bo czuję, że nie jest tam dobrze. Aż się boję myśleć, jak
one wyglądają i co powie na ich widok pani doktor. Teraz, po strzyku,
kiedy się już nieco rozluźniłam, tak bardzo mi nie dokuczają, ale zdarza się, że czasem
coś tam zaboli. Nie będę się jednak martwić na zapas. Kiedy będzie już
zdjęcie rtg, to wtedy będziemy się głowić, co z tym fantem zrobić. I tak
to jakoś leci. Szczęśliwie, póki co trzymam się zdrowo. Mama się trochę
pochorowała po szpitalu. Spała koło okna i gdzieś ją zawiało, ale
powoli wraca do siebie. Jakoś się udało, że mnie nie zaraziła, ale
słyszałam, jak smarka i kaszle. Pogoda po prostu przechodzi ludzkie
pojęcie. W nocy zimno, jak jesienią a i w dzień nie lepiej. Zimnica
panie, że aż naszą kozę odpalamy wieczorami. Zimny maj. Marzną
pomidorki, ogóreczki, fasolki - w gruncie rzeczy. Chodzą jednak słuchy,
że niebawem ma być upalnie. Czekam zatem na falę ciepła. A zimna fala
niech się na Arktykę oddala. Trzymajcie się ciepło. I oby do lata...
|
W kolejce po sakrament dla kuzyna |
|
Hana w kościele (uduchowiona ona) |
|
W towarzystwie siorki i muzykanta na pięknym ryneczku |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz