Żebyście wiedzieli, co ja dziś przeżyłam. Ruszyłam z kolejnym turnusem.
Jak wiecie, wiosenny rezerwowy wyjazd nie wypalił. Udało mi się w zamian
załapać na tygodniowy turnus stacjonarny we Wrocławiu. Jestem właśnie
po pierwszym dniu. Niezły wycisk dostałam, jak na pierwszy dzień.
Ćwiczyłam dzielnie od 10-tej do 16-tej z dwiema przerwami na posiłek. A
to był dopiero lekki rozruch. Jutro będzie o godzinę dłużej. Muszę być
silna, bo te zajęcia są świetne. Ciocia masuje mnie na różne sposoby od
czubka głowy po same pięty. Najbardziej nie podobało mi się, jak męczyła
moją głowę. Ale ja nigdy nie lubię, jak ktoś mnie tam smyra. Na innych
turnusach też zawsze robię wtedy aferę. Wytrzymałam to jednak jakoś, a
potem było już lżej. Fajnie się rozluźniłam i wieczorem, po tych
wszystkich zabiegach padłam dosłownie, jak nieżywa. Mówię Wam, jak mi to
jest bardzo potrzebne, żeby mnie tak ktoś z tych moich napięć
porozpinał. Już po tym jednym dniu widać efekt. Ta nowa ciocia mówiła,
że oni organizują też takie turnusy dwutygodniowe, wyjazdowe. Super by
było na taki pojechać. Nie wiem jednak, czy mnie będzie stać, bo
kosztuje dużo więcej, niż te, na które dotąd jeździłam. Zobaczymy, ile
uda mi się uzbierać z procenta. Proszę, kto jeszcze się nie rozliczył z
podatku, pamiętajcie o mnie.
Jutro mama planuje wziąć aparat, to może wrzucimy jakieś fotki. Na dziś
to tyle. Trzymajcie za mnie kciuki, żebym dała jutro radę. Pa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz