Witamy!

Oto blog Hani.
Chcielibyśmy przedstawić na nim historię życia naszej małej Hanki-niespodzianki.
Małej, bo Hana urodziła się jako wcześniak, z wagą zaledwie 750 gramów.
Wciąż jest mała. I tak już chyba zostanie.
Hania nie nawiązuje kontaktu wzrokowego, walczy z mózgowym porażeniem dziecięcym, padaczką i wieloma innymi konsekwencjami przedwczesnego pojawienia się na świecie.
Walczy dzielnie.
Zobacz, co u Hani i wokół niej.
Zapraszamy!
Mama i cała reszta

Szukaj na tym blogu

środa, 19 listopada 2014

Choroba powoli idzie w zapomnienie. Wracam do siebie. Ruszyłam z jedzeniem i jem już jako tako. W trakcie chorobowej zaniżki jadłam tyle o ile. Raczej nie jadłam, niż jadłam. Mama tylko wlewała we mnie strzykawą płyny, żebym się nie odwodniła. No i teraz muszę nadrobić kulinarne zaległości. Z kuchennych newsów, to chcę się z Wami podzielić nowym odkryciem. To odkrycie, to Chia mianowicie. Są to takie malutkie ziarenka, zwane inaczej szałwią hiszpańską lub argentyńską. Podobno jest to zdrowe, więc zaczęłam spożywać. Muszę powiedzieć, że nawet mi wchodzi. W smaku toto takie nijakie, a po namoczeniu (bez gotowania!) obślizgłe, jak siemię lniane. Przez gardło przechodzi bezproblemowo. Mama mi to dodaje do potraw. Można również z tego przyrządzać smaczne deserki. My jedliśmy w połączeniu z naszymi, mrożonymi latem, truskawkami. Pyszne były te ziarenka z musem truskawkowym i mlekiem ryżowym. Polecam spróbować.
Popchnęliśmy też do przodu sprawę mojego wózka, na który szukałam funduszy. Pisanie po firmach, jak ostrzegali nas obeznani w temacie znajomi, nie przyniosło efektów. Na szczęście nazbierało się trochę na moim subkoncie i to stamtąd sfinansujemy jego zakup. Księgowanie już prawie zakończone. Dziękuję serdecznie każdemu, kto dorzucił swój procencik na moje subkonto. To dzięki Wam będę miała nowy wóz. Dziękuję!
A na koniec coś, co zaliczyło zderzenie z naszym oknem tarasowym. Był to pewien maleńki ptaszek, który chciał nas chyba bardzo odwiedzić. Leciał śmiało prosto do salonu, kiedy to na przeszkodzie stanęła mu szyba. Było małe łup! i szybka gleba. Szczęśliwie, wszystko to działo się na oczach mamy i skończyło się dobrze. Gdyby nie mama, ptaszka pewnie wytarmosiłaby Aza i szybko dokonałby żywota. A tak, mama go obstrykała i zostawiła na balkonie. Doszedł tam pewnie do siebie i odfrunął, bo zniknął. Ta mała ślicznota, jak się okazało, to nie do końca był ptaszek, lecz mysikrólik. Latający mysikrólik! Ciekawe, co autor tej nazwy miał na myśli, kiedy mu ją nadawał? Ptaszynka bowiem, ani do myszy, ani do królika podoba nie jest. Chociaż, gdyby tak mocno przymrużyć oczy...
Zobaczcie sami:
Bliskie spotkanie z mysikrólikem


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz