W listopadzie, jak już kiedyś pisałam, będę miała czwarty raz podawaną botulinę. Potem znowu szykuję się na oddział rehabilitacyjny na ostry wycisk. I tak zleci mi do świąt. Wszystko już zaplanowane. Teraz tylko muszę wytrwać w zdrowiu w tym niezdrowym czasie. Pogoda szaleje. Raz jest słonecznie, a za chwilę ciemno, jak w jakiejś norze. Raz tęcza, a raz mgła, że świata nie widać. Jesień, cóż zrobić. I tak było miło, jak dotąd. Naprawdę, na październik nie można było narzekać. Przynajmniej na jego pierwszą połowę.
Idą chłodne ranki, a ja zgubiłam swoją ulubioną czapkę. Już czasem mama mi ją zakładała z rana. No, a popołudniami, przy powrocie z przedszkola, już nie zawsze. I tak to się gdzieś zawieruszyła. Nikt nic o niej nie wie. Diabeł ogonem przykrył. Musimy się rozejrzeć za czymś nowym. Niestety, nie jest to prosta sprawa. Jako, że nie siedzę dobrze i jestem mocno spastyczna, strasznie kręcę głową na wszystkie strony. Większość czapek tego nie wstrzymuje i nachodzi mi na oczy. Wtedy jest jeszcze gorzej. Muszę mieć czapkę z wysokim czołem, że tak powiem. Żeby nie sięgała mi do oczu. Zagubiona czapusia kwaczusia taka właśnie była. Trzymała się świetnie mojej głowy i do tego miała miejsce na kitę. Była super lux. Może uda się coś podobnego namierzyć. Musimy się pospieszyć z tym szukaniem, bo to zaraz listopad i będzie jeszcze bardziej jesiennie, jeśli nie zimowo. Brrr, aż strach myśleć o zimie. Cóż, taki mamy klimat.
Niebiańskie cudowności na moim niebie |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz