Witamy!

Oto blog Hani.
Chcielibyśmy przedstawić na nim historię życia naszej małej Hanki-niespodzianki.
Małej, bo Hana urodziła się jako wcześniak, z wagą zaledwie 750 gramów.
Wciąż jest mała. I tak już chyba zostanie.
Hania nie nawiązuje kontaktu wzrokowego, walczy z mózgowym porażeniem dziecięcym, padaczką i wieloma innymi konsekwencjami przedwczesnego pojawienia się na świecie.
Walczy dzielnie.
Zobacz, co u Hani i wokół niej.
Zapraszamy!
Mama i cała reszta

Szukaj na tym blogu

sobota, 4 października 2014

Koniec wczasów. Jestem w domku. Wreszcie. Wymęczyli mnie tam i muszę teraz trochę odpocząć. Tylko nie wiem kiedy, bo po niedzieli marsz do przedszkola. Ruszam też systematycznie z dodatkową rehabilitacją. No i muszę się skontaktować z magikiem od powięzi. Stwierdzam, że to odkrycie turnusu. Moja pani Kasia zachwalała ten rodzaj masażu, ale wiecie jak to jest. Wielu wiele chwali, ale ile w tych ochach i achach jest prawdy, nie wie nikt. Zawsze trzeba takie newsy sprawdzić, najlepiej osobiście. No i mi się udało. Cudownie się złożyło, że mój terapeuta na turnusie był po kursie powięziówki i zastosował te magiczne masaże na moim ciałku. No i wiecie co? Po prostu rewelacja. Po takim półgodzinnym zabiegu, byłam fajnie zrelaksowana. Moja spastyka odpuszczała na tyle, że mogłam sobie nawet zrobić kupę. To nie żart. Kto ma problemy z opróżnianiem, ten wie, jakie to niefajne uczucie, nie móc pozbyć się balastu. Mama dotąd każdą moją kupę nanosiła (nie dosłownie, lecz długopisem) na kalendarz. A na turnusie, przy pomocy masaży, codziennie była dwójka w pieluszce. Polecam wszystkim zatwardzielcom. Sprawdzone i działa.
Z turnusu, oprócz wrażeń, przywiozłyśmy też trochę grzybów. Pisałam wcześniej, że co niektórym udaje się nazbierać ich trochę. Ale, to co się działo na koniec, to było istne zagrzybienie.
Oto, co naniósł pewnego przedpołudnia nasz sąsiad:
Zagrzybiona wanienka do kąpieli
To się nazywa grzybobranie, co? Piękny widok. Nigdy nie widziałam tylu grzybów naraz. Trochę popadało, a potem zrobiło się dość ciepło. Pogoda dla grzybów wprost wymarzona. No i sąsiad złapał takiego grzybobakcyla, że nie dawał rady tego przerobić. Tym oto sposobem i nam dostało się trochę grzybków. Podsuszone, przyjechały razem z nami do domu. Jakby tak pogoda dopisała, to ja też chętnie bym na takie grzybobranie poszła. Do lasu mam niedaleko. Tylko nie wiem, czy u nas byłaby taka obfitość. Z tego, co wiem, z dolnośląskiego właśnie w lubuskie (tam, gdzie byłam) ludzie przyjeżdżają na grzyby. Sezon grzybowy w pełni. Zatem grzyboluby, kosz w rękę i kierunek: lubuskie!
Grzybowy obrusik

2 komentarze:

  1. Haniu, Mamo Hani i cała reszto rodzinki. Wreszcie znalazłam chwilę. same rozumiecie- jak się mieszka w lubuskim, to teraz ręce pełne grzybów :)... No ale dzisiaj LEJE jak z cebra cały dzień- czyli jutro będą świeżutkie grzybki- no ale dziś wreszcie znalazłam chwilkę dla Was :) Pozdrawiamy z całego serducha- Oliwierek z babcią Basią :)

    OdpowiedzUsuń