Witamy!

Oto blog Hani.
Chcielibyśmy przedstawić na nim historię życia naszej małej Hanki-niespodzianki.
Małej, bo Hana urodziła się jako wcześniak, z wagą zaledwie 750 gramów.
Wciąż jest mała. I tak już chyba zostanie.
Hania nie nawiązuje kontaktu wzrokowego, walczy z mózgowym porażeniem dziecięcym, padaczką i wieloma innymi konsekwencjami przedwczesnego pojawienia się na świecie.
Walczy dzielnie.
Zobacz, co u Hani i wokół niej.
Zapraszamy!
Mama i cała reszta

Szukaj na tym blogu

czwartek, 31 lipca 2014

Zaprezentowałyśmy my się i nam również zaprezentowano. Przedstawiciel ze sklepu przywiózł trzy wozy: Kimbę Neo, Cruisera oraz Rodeo. Kimba cieszyła się największym zainteresowaniem (wiadomo). Wskoczył do niej mały Filipek, kolega z turnusu. Podobało mu się (i jego mamie też). Siedział w niej prosto i wygodnie. Cruiser (parasolka) nie wzbudził najmniejszego zainteresowania, bo nie posiada koniecznych dla nas reha bajerów. Natomiast Rodeo, ten miał to wszystko, czego potrzebuję. No i najważniejsze, że nie jest duży, co przy naszym małym bagażniku w aucie, jest bardzo istotne. Składa się bez zdejmowania siedziska, dość sprawnie. Siedzisko ma kubełkowe, więc zapadłam się i było mi wygodnie. Na dłuższą metę, siedzenie w takim kubełku na zdrowie by mi raczej nie wyszło, ale na krótkie spacery nie zdąży mnie powykrzywiać. Wersja podstawowa to 6600 złotych. Za każdy dodatkowy duperelek trzeba dopłacić grube setki złotych. Po dobraniu niezbędnych reha elementów, będzie nas kosztował nie dużo ponad koszty refundacji, zakładając, że PCPR dorzuci, ile trzeba. Tak więc, niebawem będę miała zlecenie i będę mogła rozpocząć batalię o dofinansowanie. Zobaczymy, jak pójdzie. 

A póki co, zasuwam jeszcze na turnusie. Już niedługo koniec. Trochę to fajnie, a trochę nie fajnie. Codzienna porcja dobrej rehabilitacji, to jest to, czego mi trzeba. Szkoda, że nie możecie zobaczyć, jak puściły moje biodra i jak zwiększył się ich kąt rozwarcia. To naprawdę się udało. Plecy też trzymają mnie lepiej. Owszem, jestem wymęczona, ale te męki nie poszły na marne. Na zajęciach z logopedką poćwiczyłam gryzienie i zaczynam powoli jeść nie miksowane posiłki. Do tego mama wrzuca mi do jedzenia garść amarantusa ekspandowanego (wg zaleceń logo pani). To takie drobne ziarenka "dmuchane" jak ryż. Po dodaniu do jedzenia trochę się rozklejają, ale czuć je, kiedy się przełyka. Mają za zadanie odczulić mój przełyk. Z przełykaniem takiej porcji bywa różnie. Czasem się uda, a czasem nie i wtedy jest szybki zwrot akcji. Jem teraz dłużej, bo muszę gryźć, a nie tylko łykać, jak kaczka. Mam nadzieję, że moje gardełko przyzwyczai się szybko do takiej konsystencji posiłków i jedzenie będzie przyjemnością, a nie obowiązkiem. I tak się sprawy mają.
W domu spokój i swoboda (Ala wyjechała), lato i pogoda. Żeby tak jeszcze trochę w sierpniu było, to będzie lux. Będzie? A niech będzie, że będzie.
Haniuchy kąpieluchy


2 komentarze: