Witamy!

Oto blog Hani.
Chcielibyśmy przedstawić na nim historię życia naszej małej Hanki-niespodzianki.
Małej, bo Hana urodziła się jako wcześniak, z wagą zaledwie 750 gramów.
Wciąż jest mała. I tak już chyba zostanie.
Hania nie nawiązuje kontaktu wzrokowego, walczy z mózgowym porażeniem dziecięcym, padaczką i wieloma innymi konsekwencjami przedwczesnego pojawienia się na świecie.
Walczy dzielnie.
Zobacz, co u Hani i wokół niej.
Zapraszamy!
Mama i cała reszta

Szukaj na tym blogu

wtorek, 16 kwietnia 2013

Ogłaszam koniec zimy!
Za nami bardzo aktywny weekend. Rodzice z Alką byli w górach. Śniegu było tam jeszcze, że ho-ho, ale już miękki i jak to mówili "tępy". Ala z Ryśkiem (instruktorem) śmigała slalomy, a rodzice dechowali, tzn. głównie tata, bo mama nie miała deski na nogach od chwili, gdy mnie z Alą nie było jeszcze na świecie i miała małe problemy. Nie poddawała się jednak, trochę pozjeżdżała i zrobiła kilka fotek, żebym mogła zobaczyć, jak było. Do mnie przyjechała babcia i też było fajnie. Mamę to tak przegonili po tych górach, że ledwo zipie.  Jej aktualny sport wyczynowy, to ostra jazda po rehabilitacjach. Mój zresztą też. Tylko, że ja owszem, ćwiczę, a mama nie. Jest, jakby to powiedzieć, trochę zastana. Przeszło jej przez myśl, żeby i mnie zabrać kiedyś w góry na sanki. Może bym dała radę. Mama zjeżdżałaby razem ze mną po oślej łączce, a tata z Alką szusowaliby po stoku. Myślę, że wytrzymałabym kilka godzin. Pożyjemy, zobaczymy. A tak na marginesie zdradzę, że na koniec sezonu są fajne promocje na instruktora, pusto na stoku i ogólnie super. I jeszcze, że wszystkie Ryśki, to fajne chłopaki. Rysiek Ali tak się za nią wziął, że po niespełna trzech godzinach wciągnął ją na szczyt wielkiej góry i stamtąd zjechali na dół.
Ala próbowała wjechać sama, ale ta góra jest tak stroma, że nie dała rady. Była bardzo dzielna i dwa razy dojechała prawie do drugiego słupa (było to jej drugie szkolenie). Kto był w Jugów Park, ten wie, jak się sprawy mają.
Wszyscy wrócili lekko mokrzy (od śniegu i potu), ale zadowoleni.
Też bym tak chciała kiedyś.
W sobotę były roboty w ogrodzie.
Wreszcie zrobiło się cieplej i można było coś zadziałać. Ogródek został przekopany, truskaweczki nawiezione, no i wreszcie pojawił się długo oczekiwany tunelik. Mama zasiała już w nim szpinak, rzodkieweczki i sałateczki różnej maści. Z niecierpliwością oczekujemy, kiedy się coś wynurzy z ziemi.
Ja z babcią pospacerowałam po świeżym powietrzu, ale nie za długo, bo był okropny wiatr. Zdążyłam jednak się pohuśtać i zjechać ze zjeżdżalni. Z pomocą babci oczywiście :-)
W niedzielę był basen (kryty). Niestety beze mnie. Ale jak tylko zrobi się jeszcze cieplej, to wystawimy nasz basen na podwórko i wtedy nie odpuszczę, będę się w nim pluskać.
Jestem już też po komisji. Czekam na nowe orzeczenie.
Ciekawe, co orzeknie szacowna komisja?
Ufff, lekko się umęczyłam tymi ostatnimi wydarzeniami.
Może nie biorę we wszystkim bezpośredniego udziału, ale zawsze, kiedy coś się zadzieje, to jestem potem zmęczona. Dzień spędzony inaczej, niż zwykle, bieganina, przekładanie z rąk do rąk, wyjazdy, powroty (moje czy rodziców) męczą mnie bardzo. Ja lubię spokój i porządek. Niestety bywa, że czasem pojawia się jakieś zamieszanie. Wtedy muszę być dzielna. I jestem. Na koniec zawsze przytuli mnie mama (lub tata) i wszystko wraca do normy. Do mojej normy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz