W szpitalu na izbie przyjęć panika. Pełne rozwarcie, szybko na porodówkę! 45 minut i byłam na tym świecie. Żeby nie było za lekko, to ułożyłam się jeszcze pośladkowo. Mamie trudno było przeć, bo najadła się tabletek rozkurczowych (Nospa). W trakcie porodu okazało się, że miała zakażenie wewnątrzmaciczne i to był bezpośredni powód tej szybkiej akcji. Może, gdyby mamę wzięli na cesarkę, byłoby inaczej? Może. Pewnie tak. Ale stało się, jak się stało. Dostałam 3, a po paru minutach 4 punkty wg Apgar (0 za napięcie mięśni i za odruchy, po 1, 2 za pozostałe parametry). Zdążyłam tylko jęknąć i zabrali mnie szybko na intensywną terapię. Tam mnie zaintubowali i popodłączali masą przewodów do pikającej oraz buczącej aparatury i zostałam sama. Rodzice w wielkim szoku zostali na porodówce. Mama mnie nawet nie widziała, tata kontem oka. Mamę zaczęli wypytywać czy pije, pali, a może bierze narkotyki? Masakra! Rodzice czuli się jak na przesłuchaniu. Film. Mama po prostu nie wiedziała, co się dzieje i dlaczego. Nikt nic z tego nie rozumiał. Po kilku godzinach wypytywania o stan zdrowia rodziców i całej rodziny, mamę zawieźli na oddział położniczy, a tata wrócił do domu, zahaczając po drodze o ciocię, żeby zabrać Alę. Wszystko to działo się w Wielkim Tygodniu, przed Świętami Wielkanocnymi. Urodziłam się w Wielką Środę. Ona naprawdę była wielka. Mega Środa! Mama na oddziale czuła się bardzo niefajnie. Wkoło szczęśliwe mamusie ze swoimi pociechami i w tym wszystkim ona. Rokowania były nieciekawe, a raczej ich nie było. Nikt nie wiedział wtedy, jak to się skończy. Mama przychodziła posiedzieć przy moim inkubatorze patrząc się na mą lichą postać. Widok był to niewyobrażalny. Jak sobie przypomnę, to aż mi się wierzyć nie chce, że byłam taka maleńka. Dosłownie półprzezroczysta skóra i kości. A wszystko to podpięte masą przewodów do życia. Mamę wypisali ze szpitala szybko, bo w Wielki Piątek była już w domu. Dzień wcześniej poinformowaliśmy o tej "szczęśliwej" nowinie moją babcię, która przyjeżdżała do nas na Święta. Dobrze, że babcia przyjechała, bo pomogła rodzicom jakoś ogarnąć ten trudny "świąteczny" czas. Cała reszta rodziny, by mogli spokojnie świętować, dowiedziała się o moim przybyciu dopiero po Świętach.
Tak oto rozpoczęło się moje niełatwe życie. Nie tylko zresztą dla mnie. Wszystko się zmieniło. Mama, dotąd wesoła i szczęśliwa, była teraz nieustannie smutna i płacząca. Tata zdezorientowany, Alicja zupełnie zagubiona. Pierwsze tygodnie były pełne niepewności. Stan ciężki ale stabilny nagle zmieniał się w zapaść z reanimacją, Respirator, sonda, antybiotyki. Sama nie wiedziałam, czy chce zostać, czy odejść. Jestem jednak. Do dzisiejszego dnia nie wiem, kto o tym zadecydował. Bóg, przeznaczenie, jakaś siła wyższa? I dlaczego? Dlaczego? Dla czego?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz