Się turnusuję.
Walczę na kolejnym turnusie. Walczę, to
może nieco za dużo powiedziane, bo w sumie, to raczej próbuję
przetrwać. Jestem, krótko mówiąc, w nienajlepszej kondycji i
niespecjalnie daję radę, choć bardzo się staram. Kiedy rezerwowaliśmy
obecny turnus, to jeszcze nikt nie wiedział, jak będzie wyglądał dzień
dzisiejszy. Trochę się naczekałam, żebym mogła spędzić go z całą rodziną
i wiele się w tym czasie działo. Teraz działamy, ile możemy. Wszyscy razem. Ja przed południem wyciskam z siebie tyle, ile
mogę, moja
siostra dzielnie wspomaga (a czasem nawet i zastępuje) mnie na
popołudniowych zajęciach, tata zajmuje się rekreacją w wolnych chwilach, a mama, wiadomo,
ogarnia cały cyrk. Mamy tu po sąsiedzku fajną rodzinkę, z którą się
zakolegowaliśmy i miło spędzamy razem wolny czas. U nich jest chora
starsza córka a młodsza zdrowa, odwrotnie niż u nas. Zdrowe siostry
dzieli dwa lata, więc się nieźle dogadują. Każdy znalazł dla
siebie towarzystwo. Super się złożyło, że tak się nam trafiło. Na
zajęciach mam dużo roboty. Nie wszystko mogę zrobić, ze względu na moją
wciąż rozbabraną w brzuchu z rurką dziurkę i zwichnięte biodra, ale
tutejsi terapeuci, to dobrzy fachowcy i dostosowują ćwiczenia do moich
możliwości. Dodatkowo, wygrzewam moją ranę pod lampą Bioptron z
nadzieją, że razem z opatrunkami ze srebrem, wspomoże to gojenie
przetoki. Tym razem (przez moje bolące biodra) konie oglądam tylko zza
płotu. Natomiast chlor z basenowej wody zaciągam nosem spod drzwi - mama nie
chciała ryzykować, żebym nie złapała moją w brzuchu raną z wody jakiegoś
drobnoustrojstwa. Basen zawsze mnie fajnie rozluźniał, ale niestety tym
razem nie pomoczę kuperka. Za to, oprócz aktywnej kinezyterapii i zajęć na pająku, mam
dużo masaży. Dosłownie od stóp do głów. Chociaż, niektóre z nich są dość
głębokie i czasem aż bolesne, to i tak je lubię, bo mnie super
rozluźniają. Jak widać, nie próżnuję. Staram się spożytkować ten czas
najlepiej, jak się da. Pogoda tylko w kratkę, bo raz słońce, raz deszcz.
No i te koguty za płotem, które pieją już od 3.40 i próbują mnie
obudzić. Mama skoro świt, otwierając jedno oko, włącza mi moją nasenną
melodyjkę w przytulance i stara się ten drób zagłuszyć. I tak co 40
minut, bo tyle gra muzyczka. Potem znowu budzi mnie lub ją pianie,
gdakanie lub gęganie, włączamy muzykę i tak do siódmej, kiedy to do
akcji wkracza budzik i woła, że już koniec spania. I takie to moje z
życiem są zmagania.
Gorąco Was pozdrawiam.
Wasza Hania
Gorąco Was pozdrawiam.
Wasza Hania