Witamy!

Oto blog Hani.
Chcielibyśmy przedstawić na nim historię życia naszej małej Hanki-niespodzianki.
Małej, bo Hana urodziła się jako wcześniak, z wagą zaledwie 750 gramów.
Wciąż jest mała. I tak już chyba zostanie.
Hania nie nawiązuje kontaktu wzrokowego, walczy z mózgowym porażeniem dziecięcym, padaczką i wieloma innymi konsekwencjami przedwczesnego pojawienia się na świecie.
Walczy dzielnie.
Zobacz, co u Hani i wokół niej.
Zapraszamy!
Mama i cała reszta

Szukaj na tym blogu

piątek, 30 września 2016

Trochę mnie tu nie było. Nie znaczy to, że nic się wokół mnie nie dzieje. Wrzesień już za nami. Szkoda, bo tegoroczny wrzesień był wyjątkowy i mógłby jeszcze trwać. Choć już jesień, to pogoda dopisuje. Nie lubię marnować słonecznych dni i gdy tylko była taka możliwość brałam rodzinkę i jechaliśmy w teren. Nawet z kolegami ze szkoły raz byłam nad jeziorem. Było fajnie. Jak do tej pory, jeszcze nie brałam udziału w takich eskapadach. Czas najwyższy. Co prawda zwykle siedzę na brzegu, ale zawsze to jakaś atrakcja. Koniec lata był bardzo udany.
Podwrocławski plażing
W szkole ruszyło na całego. W tym roku (nota bene moim czwartym) doszła do mojej grupy nowa koleżanka. Ma na imię Lena. Zatem naszą grupę tworzą teraz cztery dziewczynki i dwie panie. Całkiem przyjemny układ. Sala ta sama i co najważniejsze, panie też. Są bardzo opiekuńcze i dobrze mi z nimi. Przyzwyczaiłam się i jest fajnie. Mam nadzieję, że Lenka się zaadoptuje. W zeszłym roku Borys też próbował, ale było mu bardzo ciężko i skończył na nauczaniu indywidualnym. Oby w tym przypadku nie było podobnie. Jak widać dyrekcja widzi moją grupę, jako czteroosobową. Ale jeśli co roku miałby pojawiać się ktoś nowy i odchodzić, to trochę kiepsko. Po dwumiesięcznej przerwie nie jest łatwo wrócić do kieratu. A kiedy zjawia się ktoś nowy, z krzykiem i płaczem, to to wcale nie pomaga. Jak na razie nie jest źle. Do szkoły codziennie rano jeżdżę gminnym busem. Przyjeżdżają po mnie o 7.40. I to jest godzina do przyjęcia. Kto śledzi moją walkę, ten wie, że w zeszłym roku chcieli mnie zabierać o 6.20. Rodzice się na to nie zgodzili. Poszło w świat kilka pism, było trochę zamieszania i udało się. Mama budzi mnie teraz przed siódmą, zjadam śniadanie i jadę. Przyjeżdżam spokojna i mogę zaczynać szkolne działania. Operacyjnie zmieniło się tylko to, że z racji wczesnego śniadania muszę teraz zjadać w szkole dwa posiłki. Wychodzi na to, że w ciągu dnia doszła do mojego jadłospisu dodatkowa porcja, z czego mama się bardzo cieszy, bo może trochę przybiorę na masie. Po zajęciach odbiera mnie mama. Być może za rok będą mnie jeszcze przywozić busem z powrotem do domu. Teraz jednak zaproponowano nam zbyt późne godziny i musiałabym siedzieć długo na świetlicy i czekać na odjazd. Dzieci z terenu gminy uczą się w różnych miejscach i kończą o innych godzinach. Ja mam szkołę w sumie niedaleko i wsiadałabym jako jedna z ostatnich i dlatego to tak wygląda. No nic, cieszę się z tego, co jest. Mama rano wszystkich wyprawia i może się zająć domem i obiadem. Bo jak już powracamy po swoich zajęciach, to nie ma lekko. W dodatku, że nasza rodzina się niedawno niespodziewanie powiększyła. Pojawiła się kolejna garść kłaków. Po cichaczu, najpierw w garażu, a potem na salonach. Małe, szaro bure, wystraszone i trochę chore kociątko wybrało sobie na schronienie nasz garaż. Biedne zwierzątko siedziało tam prawdopodobnie kilka dni. Słychać było jakieś ciche miauczenie gdzieś niedaleko, ale nikt się nie spodziewał, że to tuż za ścianą. Nasza brama  garażowa otwiera się z takim przeraźliwym piskiem, że nie dziwię się kocinie, że była w wielkim strachu. Któregoś popołudnia mamie, kiedy musiała tam po coś pójść, mignął jakiś szary ogonek chowający się między wiadrami po farbach. Myślała, że to szczur. Okazało się, że to wygłodniały mały kociak. Rzucił się (po chwili namawiania) na mleczko, jak oszalały. I od tamtej pory je jak smok. Zjada tyle, co nasz Karmelek. Wiem, wiem, nie nadążacie już za tymi naszymi kotami. Ryśki się już skończyły. Teraz od dwóch miesięcy jest Karmel vel Carmelito i od jakiegoś czasu Burek vel Burito. Chłopaki, niestety. Niestety, bo wiejskie kocie chłopaki mają krótki termin przydatności do życia. Lubią się włóczyć, a my mieszkamy pomiędzy ulicami. Nie zawsze uda im się zdążyć uciec przed kołami samochodów. Aż się boję, żeby z tymi dwoma kłakami tak się nie skończyło. Chłopaki się polubili. Starszy Karmel uwielbia ganiać małego. Od bladego świtu słychać już tupanie łapek. Nasza kotka teraz tylko wpada rano coś przekąsić i zaraz szybko zmyka w teren. Wieczorem to samo. Wlatuje i wylatuje. Przy tym warczy na wszystkich okropnie. Jest zła, bo znowu na jej terytorium pojawiła się jakaś konkurencja. Tym razem podwójna.
I takie to wieści wrzesień niesie.
Korzystajcie z pogody, bo po niedzieli ma zawiać arktycznym chłodem.
Trzymajcie się ciepło!
Pierwsze dni Burita na salonach
Karmelowo-Buritowe love
Wrześniowo crossowo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz