Witamy!

Oto blog Hani.
Chcielibyśmy przedstawić na nim historię życia naszej małej Hanki-niespodzianki.
Małej, bo Hana urodziła się jako wcześniak, z wagą zaledwie 750 gramów.
Wciąż jest mała. I tak już chyba zostanie.
Hania nie nawiązuje kontaktu wzrokowego, walczy z mózgowym porażeniem dziecięcym, padaczką i wieloma innymi konsekwencjami przedwczesnego pojawienia się na świecie.
Walczy dzielnie.
Zobacz, co u Hani i wokół niej.
Zapraszamy!
Mama i cała reszta

Szukaj na tym blogu

sobota, 21 listopada 2015

Jestem już po kolejnym zabiegu podania botuliny. Wszystko poszło zgodnie z planem. Szczęśliwie, nic niespodziewanego się nie wydarzyło. Tym razem dostałam toksynę w ręce. Jak dotąd, zawsze miałam ostrzykiwane nogi. Raz tylko podali mi trochę leku w ręce. Jako, że nogi aktualnie mam (jak to wszyscy się mówią) fajne, zdecydowano, że tym razem spróbują zająć się rękami. No i poszło. Mam piękne ślady wkłuć na całych długościach rąk. Czekam teraz z utęsknieniem, żeby lek już zaczął całkiem działać, bo strasznie męczy mnie ta spastyka. Na izbie przyjęć, kiedy czekałam na swoją kolej, tak się podrapałam na twarzy, że aż lekarka przyjmująca pytała się mamy, co to za zmiany. Może i dobrze, że tym razem poszły ręce. Zaoszczędzę trochę swojej pięknej buźki. Zapisałam się już też na kolejny termin. Wiosną znowu będę kłuta. Żebyście tylko nie pomyśleli, że do tego czasu będę leniuchować. Niebawem odwiedzę szpitalny oddział rehabilitacyjny, gdzie będę pracować ile sił, by te zwiotczone botuliną mięśnie rozćwiczyć. Myślę, że za parę tygodni będę już dobrze czuła efekty tych wszystkich zabiegów. Widzicie, jak wiele się musi koło mnie dziać, żeby dało się jako tako żyć. Ile tylko można, korzystam z oferty NFZ. Jak na razie udaje się wykonać plan. Nie wiem jednak, jak będzie dalej, bo robię się powoli coraz starsza i mam wrażenie, że jestem niezbyt mile widziana na oddziale rehabilitacyjnym. Małych, chorych pacjentów z roku na rok przybywa. Przed ostatnim zabiegiem pan, który asystuje przy moim ostrzyku stwierdził, że przydałby się pododdział dla dzieci z porażeniem mózgowym. Wtedy pacjenci tacy, jak ja, mogliby spokojnie kontynuować leczenie. Bez nerwów, że nie uda się zrobić wszystkiego na czas, że przykurcze powykrzywiają ciało, że powyskakują biodra a ból nie da normalnie żyć. Jak by to było pięknie, gdyby ciągłość leczenia była w jakiś magiczny sposób zagwarantowana. Marzenia? Pewnie tak. Jak znam już trochę życie, pewnie na tym się skończy. Ale czyż to nie jest ciekawa idea? Może się kiedyś doczekam. Tylko, ile ja będę miała wtedy lat? Dobra, wracamy na ziemię. A tutaj jest, jak jest. Wieje, leje i niebawem jeszcze ma sypnąć. Trzymajcie się ciepło i zdrowo!
HaNKa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz