Witamy!

Oto blog Hani.
Chcielibyśmy przedstawić na nim historię życia naszej małej Hanki-niespodzianki.
Małej, bo Hana urodziła się jako wcześniak, z wagą zaledwie 750 gramów.
Wciąż jest mała. I tak już chyba zostanie.
Hania nie nawiązuje kontaktu wzrokowego, walczy z mózgowym porażeniem dziecięcym, padaczką i wieloma innymi konsekwencjami przedwczesnego pojawienia się na świecie.
Walczy dzielnie.
Zobacz, co u Hani i wokół niej.
Zapraszamy!
Mama i cała reszta

Szukaj na tym blogu

środa, 5 listopada 2014

Udało się. Zostałam przyjęta na oddział. Lekko nie było. Ranek w dzień przyjęcia przywitałam czymś na kształt ataku epilepsji (znowu!). Dobrze, że mama była blisko i jakoś udało się to opanować sytuację, bo nie zapowiadało się, że tego dnia gdziekolwiek wyjdę z domu. Z poślizgiem, ale udało się nawet zaliczyć pierwsze ćwiczenia. A to, co się działo na Izbie Przyjęć, to była masakra. Zwykle, kiedy idę na planowane przyjęcie, to jesteśmy w szpitalu w miarę wcześnie i nigdy nie czekamy długo. Tym razem jednak, przez te niespodziewane poranne zawirowania, pojawiłyśmy się tam koło 12-tej. To, co zobaczyłam przed drzwiami Izby Przyjęć zwaliło nas obie z nóg. To coś nazywa się kolejka, czyli że każdy musi czekać na swoją kolej. A nasza kolej była gdzieś tak między 6 a 7 pacjentem. Zakładając, że na każde dziecko przypada 20 minut (przy dobrych wiatrach), wiele czasu musiałabym zmarnować czekając na wezwanie. "Na szczęście" w tym roku w szpitalu jestem już czwarty raz, więc znam już parę osób i ścieżki mam tam wydeptane. Udało się dodzwonić do pani doktor z oddziału, a ona wykonała jeden telefon na Izbę i po pół godzinie byłam już przyjęta. Są jeszcze dobrzy ludzie na tym świecie. Pani doktor z oddziału rehabilitacyjnego jest wspaniała. Gdyby nie jej przychylność, nie wiem, jak dałabym radę wytrzymać tyle czasu na tym szpitalnym korytarzu. Wszyscy, którzy mnie oglądali przy przyjęciu są bardzo zadowoleni ze stanu moich nóżek. Ja też. Mogę sobie nimi pofikać w te i wewte. Zmiana pieluchy też idzie gładko. I boli też jakoś mniej. Wiem, że ten poranny atak jest konsekwencją znieczulenia podawanego przy botulinie, ale niestety, coś za coś. Po poprzednim ostrzyku też mnie zaatakował. Ten był jednak o wiele łagodniejszy od tamtego. Cóż, oby tylko takie wstrząsy mnie nawiedzały. Katar jeszcze trochę mnie męczy, szczególnie nocą, ale dobrze, że nie za bardzo i mnie przyjęli. Muszę się z nim szybko uporać, a potem pilnować zdrowia, bo czas na ciężką pracę. Te turnusy są dla mnie zbawienne. W tym roku tak wspaniałe się złożyło, że to już mój czwarty turnus. Byłam na dwóch wyjazdowych i załapałam się też na dwa stacjonarne (tyle daje mi w roku NFZ). To dzięki wpłatom z 1% mogę pojechać na turnus wyjazdowy. Mam nadzieję, że w tym roku uzbieram na dwa następne. Księgowanie trwa. A my już obmyślamy strategię zbierania kolejnego procenta. Tak naprawdę, to tylko dzięki pomocy ludzi wielkiego serca i ich wpłatom mogę sobie pozwolić na wyjazd na turnus. Wspaniale by było, gdyby w przyszłym roku też udało mi się tak wyrehabilitować. Zdrowia Wam życzę, bo to jest najważniejsze. Co z pieniędzy, kiedy jego zabraknie? Pozostanie tylko leżeć i płakać.

Moja nowa gustowna oddziałowa bransoletka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz