Witamy!

Oto blog Hani.
Chcielibyśmy przedstawić na nim historię życia naszej małej Hanki-niespodzianki.
Małej, bo Hana urodziła się jako wcześniak, z wagą zaledwie 750 gramów.
Wciąż jest mała. I tak już chyba zostanie.
Hania nie nawiązuje kontaktu wzrokowego, walczy z mózgowym porażeniem dziecięcym, padaczką i wieloma innymi konsekwencjami przedwczesnego pojawienia się na świecie.
Walczy dzielnie.
Zobacz, co u Hani i wokół niej.
Zapraszamy!
Mama i cała reszta

Szukaj na tym blogu

środa, 4 stycznia 2012

Witam!
Powspominajmy...
Urodziłam się 31 marca 2010 roku. 
Poród odbył się przedwcześnie, w 25 tygodniu ciąży mamy. Ja ważyłam wtedy 750 gram. 
Był to dla wszystkich szok. Mniej niż kilo cukru, dużo mniej. Miałam urodzić się w pełni lata, a tu dopiero co wiosna nieśmiało zaglądała przez okna. Nie było wesoło. W dodatku niebawem Święta Wielkanocne. Urodziłam się niespodziewanie w Wielka Środę. (Z obwieszczeniem tej (nie)wesołej nowiny musieliśmy poczekać do zakończenia świąt, żeby nikomu ich nie popsuć).  Mamusia szybko nadała mi piękne imię, pielęgniarka pochlapała moje czółko wodą i wypowiedziała jakieś magiczne zaklęcia. Nawet nie potraficie sobie wyobrazić, jak czuje się mama takiego dziecka, jak ja. Nie wie, jak długo nią będzie i czy w ogóle. Ludzie, którzy ją spotykali nie wiedzieli, czy gratulować, czy składać kondolencje. Mama się pogubiła. Ciężko jej  było. Wszyscy najbliżsi nie wiedzieli, co się dzieje. Mama czuła się, jak w filmie. Stop klatka. Następne ujęcia? Wielkie znaki zapytania.
A dla mnie zaczął się długi, prawie trzymiesięczny pobyt w szpitalu, na oddziale intensywnej opieki noworodków. Mamę wypisali szybko (w Wielki Piątek). Te święta były mało świąteczne. Mama przychodziła do mnie prawie codziennie. Najpierw zaglądała przez szybkę inkubatora a potem, kiedy było to już możliwe tuliła mnie do piersi i próbowała karmić. Na początku niezbyt mi to szło, bo dostawałam mleczko sondą, prosto do brzuszka. Z czasem jednak posmakował cycuś i jakoś poszło. Mama to się musiała nagimnastykować. Nie było mnie (ssawki - pijawki) w domu przecież prawie 3 miesiące. Na szczęście pewna miła pani pożyczyła mamie laktator elektryczny (dziękujemy!) , znacznie lepszy od ręcznego, który miała mamusia. I zaczęło się zbieranie pokarmu. Mama przynosiła mi go do szpitala, gdzie karmiono mnie nim wspomagając karmienie sztucznym mlekiem.
Teraz jem, nie przeszkadzać!
W trakcie pobytu na oddziale robiono mi wiele badań. Niefajnie było. Kłuli mnie gdzie się tylko dało, przetaczali krew, sondę przyklejali plastrem. Wyobrażacie sobie odklejanie takiego plastra z mojej główki?
Badali też oczy. Nie obyło się bez retinopatii, wylewów krwi do mózgu, zapalenia płuc, reanimacji, anemii i innych przyjemności. Ale o tym później, może. Nie lubię wspominać tamtych dni. Wolę pamiętać miłe chwile spędzone z mamą.

Nie ma jak u mamy
Pewnego dnia odwiedziła mnie nawet moja starsza siostra Alicja. Pielęgniarki zezwoliły, by weszła na chwilkę się ze mną przywitać. Ala nie bardzo rozumiała, co się dzieje, po co mama niemal codziennie jeździ do szpitala i przesiaduje tam godzinami.

Odwiedziny Ali z tatkiem
Gdy miałam niespełna miesiąc wywieźli mnie do innego szpitala na operację. Musieli mi zamknąć drożny przewód tętniczy w sercu (przewód Botala). Mam po tym zabiegu piękną pamiątkę - sporą bliznę pod lewą paszką. Po dwóch dniach wróciłam na stare śmieci. Nie obeszło się bez komplikacji. Zaczął mi się zbierać jakiś płyn w jamie opłucnowej, ściągali go drenem. Nie było dobrze. Miałam zapaść i ledwo się wygrzebałam. Od tamtej chwili jakoś powolutku ruszyłam do przodu. Powoli odłączali mnie od respiratora, pozostawiając na wspomaganiu oddychania. Na mamusi cycusiu nauczyłam się ssać, zaczęłam przybierać na wadze, aż w końcu odłączyli mi tę paskudną sondę i przenieśli najpierw na salę przejściową, a potem na otwartą, na patologię noworodków. Oj, jaki luz. Tutaj byłam już właściwie poodłączana od całej masy przewodów oraz respiratora i innych wspomagaczy oddechu. W pełni samodzielnie zaczęłam oddychać 12 maja. Mogłam się tu do woli tulić do mamy, a jak jej zabrakło dawali mi smoczka.

 
Pomalutku, powolutku było lepiej. Zrobiło się lato. Czekając na planowany termin porodu rosłam sobie i przybierałam na wadze. Nie doczekałam. Po 82 dniach pobytu w szpitalu, 21 czerwca zostałam wypisana do domu. Ważyłam 2230 gram, ładnie jadłam i samodzielnie oddychałam. Byłam gotowa, by walczyć dalej przy wsparciu kochanych rodziców i siostry. W domku czekało na mnie łóżeczko z monitorem oddechu, pełni obaw rodzice i siostra - przedszkolak. Chyba wiecie, co to znaczy przedszkolak, wczesny przedszkolak - maluch. Ale to już osobna historia.

Na moim przewijaku. Ile tu miejsca!

1 komentarz: