Mam już swój wytęskniony wózek. Są też i ortezy. Wóz jest super. Warto było czekać. Warto było Was prosić o procent. Dziękuję, że ze mną jesteście.
Mój Rodeo jest extra i nie jeden drive nim jeszcze uskutecznię. Pierwsza jazda była po odbiór ortez. Bo ten Gwiazdor, nie dostarczył mi ich pod choinkę, lecz musiałam sama po nie jechać (tzn. z mamą). Warto było. Są może nie za piękne (mama mówi, że są brzydkie), ale za to fajnie dopasowane i dobrze wykonane. Zakłada się je nawet jakoś sprawniej, niż poprzednie. Musiały być sznurowane (nie na rzepy) ze względu na moją dużą spastykę, więc możecie sobie wyobrazić, ile czasu zabiera, by mi je dobrze zawiązać. Trochę to trwa, niestety. Ale jak już się uda, to nawet umiem chwilę w nich posiedzieć. Pani technik, która je wykonywała mówiła, żeby spokojnie przyzwyczajać mnie do nowych bucików. Bez pośpiechu i bez zbytniego męczenia stóp. Czuję, że mi nie odpuszczą. Krótko mówiąc, muszę je polubić. Chcę, czy nie chcę. Te nowe kopytka nie są za wygodne, ale dzięki nim stopki mi się nie powykręcają i przydadzą mi się też do pionizacji. Ortezy, to taki trochę przymusowy prezent. Nie to, co wózek. Ten był naprawdę wyczekiwany. Jest fajny. Siedzę w nim wygodnie na tyle, że nie muszę mieć nawet kamizelki (dobrze, że nie zamówiłyśmy - około 400 zł do przodu). Jego peloty pod paszkami są takie sprytne, że przytrzymują mnie i nie lecę do przodu, tylko siedzę wygodnie oparta plecami. Wóz jest skrętny, poręczny, no i składa się naprawdę szybko. Jest zgrabny i nie za wielki, a przy moim rydwanie, wygląda jak maleństwo. No i jest ładny. Sami zobaczcie.
Fajnie dostawać prezenty.
Ja i mój Rodeo |
W nowych kopytkach |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz