Mikołajki za mną, a przede mną kolejne Święta. Gwiazdor ma nie lada
wyzwanie, by znaleźć dla mnie prezent pod choinkę. Wiem, że się bardzo
głowi w tym roku, ale wierzę, że się spisze i podrzuci coś ciekawego.
Zwykle jest problem, kiedy trzeba mnie obdarować. Nie jest to proste ze
względu na to, że: po pierwsze - nie widzę, a po drugie - nie bawię się,
bo nie ogarniam rąk. Zawsze jednak jest dla mnie jakiś drobiazg. Wiem,
że jedzie do mnie z Ameryki wóz i jest już tuż, tuż. W razie czego,
będzie znakomitym i długo oczekiwanym prezentem. Doczekać się nie możemy
razem z mamą. Tak, bo to będzie też dobry prezent dla maminych pleców.
Jako, że moja kolumbryna jest strasznie nieporęczna, mama mnie wszędzie
donosi na rękach. (Dobrze, że ważę niespełna 11 kg). Czasem tylko, jak
zapowiada się gdzieś dłuższa wizyta, bierzemy moją starą zwyczajną
spacerówkę. Ale w niej to raczej dyndam, niż siedzę. No, ale jak trzeba
było, to się w niej jeździło. Teraz będzie sprawnie i wygodnie. Już
niebawem.
Kończę za chwilę mój kolejny turnus. Ostatni botulinowy ostrzyk był
naprawdę bardzo celny, a wiele godzin ciężkich ćwiczeń sprawiły to, że
coraz częściej staję na nogach. Nie powiem, że przychodzi mi to z
łatwością, ale razem z panią Kasią bardzo się staramy, żeby kiedyś dało
się to zrobić bez bólu. Mam nadzieję, że pomogą mi w tym też nowe
ortezy, na których przymiarkę jadę po niedzieli. Jak się uda, to może i
one będą prezentem pod choinkę. Fajne prezenty, co? Raczej przykra
konieczność. No, ale czego może oczekiwać taka "bida" (tak kiedyś mówiła
na mnie pewna śmieszna pani doktor), jak ja? Taki lajf, jak to mówią.
Ale co tam. Ważne, że jakoś się trzymam kupy i powoli, bo powoli,
ale idę do przodu. Czego i Wam życzę. Pamiętajcie: "byle do przodu". Żeby się przypadkiem "nie cofnąć w tył"
|
Tak to było, kiedy ciężko się ćwiczyło |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz